Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 sierpnia 2014

Groszek i jego dyschezja

Groszek nadal cierpi. Bóle brzuszka przychodzą raz częściej, raz rzadziej, ale nie odpuszczają. Położna stwierdziła, że powinny minąć do ósmego tygodnia. Oby! Poczytałam sobie o tym, co gnębi mojego synka- nazywa się to dyschezją i ponoć mają to wszystkie noworodki, tylko niektóre lepiej sobie z tym radzą i po sobie nie pokazują, u innych jest gorzej, jak u Groszka. Sab simplex czasami pomaga, czasami nie. Zaleźy od dnia. Dziś jest lepiej- wczoraj byliśmy na usg bioderek. Wszystko jest dobrze, ale mały chyba przeczuwając badanie strasznie płakał. Musiałam przystawić go do piersi, by się uspokoił. Dostałam burę od lekarki, że Miki nie umie ssać smoczka. Ona ma oczywiście rację: pierś nie moźe być uspokajaczem, a Miki nie potrzebuje aż tyle mleka. Po powrocie zaczęłam więc naukę. Najpierw wypróbowałam smoczek Tommee Tippee, który w pierwszych dniach po urodzeniu trafił w kąt, bo Miki nim pluł. Po burzliwym płaczu zasnął ze smokiem w buzi i go ssał. Jednak gdy się obudził,  za Chiny już nie potrafił sobie przypomnieć, jak przed chwilą ssał i w efekcie nie dał go sobie utrzymać w buzi. Spróbowałam więc z amerykańskim cudem techniki. Dotychczas na spacerach działał jako uspokajacz przetrzymywany pieluszką przy buzi. Miki nie potrafi go utrzymać. Teraz będziemy próbować regularnie- moźe jak się ułoży w buzi, mały go polubi. Po smoczkopróbach przyszedł czas na leżeniu na brzuszku. Leżenie to za duże słowo, bo Miko nie potrafi po prostu leżeć. Połoźony na brzuszku od razu zaczyna się wiercić i podnosić pupę i główkę. Robi to pięknie, ale chciałabym, by ze względu na bóle, pomasował trochę brzuszek leżąc na nim. Nic z tego! Krzyk i płacz po trzech minutach. No nic- będę niestrudzona w katowaniu synka;-) Po tych wszystkich wczorajszych wysiłkach mały popołudniu zasnął na dłużej. A po 18 zasnął podczas wizyty siostry męża snem tak kamiennym, że nie mogłam go dobudzić na kąpiel. Już chciałam zrezygnować, ale gdy położyłam go do jego łóźeczka obudził się;-) Po kąpieli dość szybko zasnął, przespał od 22 do 1, potem od 2 do 5, następnie od 5.30 do 6.30 i od 7 do 8. Ostatnio takie godziny są  raczej normą, ale dziś wypróbowałam, czy Miki potrafi spać sam. Przespał całą noc w swoim łóżeczku, więc jestem spokojna- jeszcze się nie nauczył, źe nasze łóżko jest jego jedynym miejscem snu. Uff.
A teraz, nudzę się;-) Po porannym karmieniu Miki śpi już dwie godziny. Zjadłam śniadanie, umyłam naczynia, ogarnęłam mieszkanie, wymieniłam wodę w kwiatach, zrobiłam pranie i teraz jeszcze skrobnęłam wpis:-) Gdy ma się świadomość, że dziecko moźe się w każdej chwili obudzić, wszelkie prace idą migiem:-)
A teraz trochę faktów po ostatniej wizycie położnej:
- Miki waży 4300 g
- przybiera ok. 38 g dziennie
- żółtaczka minęła całkowicie
- zdecydowaliśmy się na szczepionkę skojarzoną 5 w 1, szczepienie 4 września
- położna kolejny raz utwierdziła mnie, że moja dieta nie ma wpływu na skład mleka i to nie ja jestem winna dyschezji, więc wczoraj wypiłam karmi i zjadłam kilka śliwek:-)

piątek, 22 sierpnia 2014

Miesiąc Mikołajka

Z okazji pierwszej miesięcznicy Mikołaja kilka myśli niepoukładanych:-)
- Miki waży ok. 4 kg 200 i przybiera dziennie ok. 60 g
- żółtaczka trzyma się dzielnie oczu i uszu
- byliśmy na usg jamy brzusznej. Mały byłgrzeczniutki, choć musieliśmy czekać na wejście ok.godz. Zaczął płakać,co zrozumiałe, dopiero, gdy pan od usg kleksnął nabrzuszek zimny żel. A wynik? Wszystko w porządku z nerkami i wątrobą- w szpitalu raczej panikowali
- znaleźliśmy sposób na udane spacery. Amerykański smoczek jednak jest pomocny. Choć Miko nie potrafi go sam utrzymać w buzi,to gdy przytrzymamy gokocykiem, staje się uspokajaczem i często pozwala zasnąć małemu. Możemy już spacerować nawet godzinę:-) aż mały nie zgłodnieje;-)
- od poniedziałku  trwa skok rozwojowy. Miki nie śpi w dzień ani w nocy i ciągle wisi przy piersi. Jest marudny i nawet na minutę nie pozwala się odłożyć do łóżeczka. Nie mam więc szans na spokojny prysznic czy śniadanie. Wszystko biegiem. A taki stan połączył się niestety z problemami brzuszkowymi. Na szczęście tonie kołki, ale problemy z gazami. Efekt? Mały co jakiś czas pręży się i z wysiłkiem na twarzy próbuje prutnąć. Tak go to trudzi, że czasami zaczyna popłakiwać. Kupiłam Sab Simplex, ale boję się go używać regularnie, więc zastosowałamgo jedynie trzy razy. Spektakularnej poprawynie ma jak dotąd, tylko chwilowa. Położna twierdzi, że to przez to, że moje mleko straciło efekt przeczyszczający i układ małego musi sam przejąć jego zadanie, a to może potrwać kilka tygodni...Czyli czeka nas ciężki czas po relaksującym pierwszym miesiącu. Za mną pierwsza w większości nieprzespana noc.
- trwa też okres odwiedzin znajomych i rodziny. Miki powiększył sobie jeszcze garderobę;-)
- pierwsze chustowanie mi nie wyszło- Miko znalazł się na dole brzucha i raczej nie było mu zbyt wygodnie...Jutro drugie podejście.
- mój mąż wrócił do pracy i tydzień z powodu opisanego wyżej dał mi się nieźle we znaki. Chciałabym, aby mąż był z nami codziennie przez cały czas- jego pomoc jest nieocenioną! Poza tym, mijamy się. Gdy wraca wieczorem szybki obiad, wieczorny spacer, kąpiel małego i się żegnamy- po 20 idę już z małym spać. Miko wciąż nie chce spać przez całą noc u siebie.gdy więc koło 21-22usypia w swoim łóżeczku, ja zasypiam też, bo wiem, ze przez nocne pobudki nie będę w stanie odpocząć choć przez 5 godz. Mąż jest nocnym Markiem, więc kładzie się koło 3, gdy ja albo śpię, albo karmię. Rano w ferworze przygotowań męża do pracy tym bardziej nie spędzamy razem czasu. Już nie mogę się doczekać aż mały zacznie przesypiać noce w swoim łóżeczku...
- mały coraz więcej czasu spędza na obserwacji- moja twarz przyciąga jego uwagę, a karuzelka zamontowana na łóżeczku zajmuje go na kilkanaście minut. To oczywiście stan rzeczy obowiązujący do ubiegłej niedzieli...Teraz nic już nie jest w stanie go zainteresować poza piersią...
- kocham nasz wózek!
- nie potrafię już sobie wyobrazić życia bez naszego Mikołajka.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Groszek na wyjazdowych występach

Mój mąż ma dwa tygodnie urlopu. Jeden tydzień już za nami. Wykorzystaliśmy go na normalne życie. Postanowiliśmy, że nie zamkniemy się w domu z powodu narodzin dziecka. Pojechaliśmy więc już na pierwsze zakupy do marketu, razem udaliśmy się do ubezpieczyciela, w piątek wpadliśmyna godzinę na urodziny do znajomej. A całą sobotę spędziliśmy na działce. Miki spał jak zabity w wózku,a ja miałam czas na relaks. Wczoraj pojechaliśmy na zaległe urodzinowe prawdziwe hamburgery. Usiedliśmy w letnim ogródku, postawiliśmy nosidełko obok nas i patrzyliśmy jakGroszek słodko śpi, gdy my wcinamy. Potem wizyta u mojego brata, który wczoraj obchodził urodziny. Mały całą wizytę przespał;-) Haj lajf! Okazuje się, że póki co Mikołaj jest tak grzeczniutki, że nie musimy z niczego rezygnować. To sprawia, że nie czujemy zmęczenia czy rutyny. Pewnie, że są słabsze chwile- po przespanej sobocie niedziela była dniem wiszenia przy cycu, ale kilka takich dni na całe trzy tygodnie (tak, dziś tyle kończy nasz synek;-)) to żaden problem.

Za nami wizyta patronażowa u pediatry: 3555 g, żółtaczka nadal trzyma, wszystko pozostałe w porządku:-) Czyli idzie jak z płatka.

A czy pisałam już, że Miko jest już odkikutowanym chłopcem? To stało się w piątek. Rano podczas spania w naszym łóżku kikut po prostu sam odpadł i dobrze, że go znalazłam- zostawiliśmy go sobie na pamiątkę;-) gdyby odpadł w ciągu dnia, moglibyśmy go gdzieś zgubić, bo Groszek w takie upały nosi jedynie pieluszkę.

Za chwilę wizyta położnej.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Groszek aniołek

Minął na szczęście czas bejbi bluesa i moje emocje, odczucia i wrażenia nie maja już ciemnych barw. Dziś obiektywnie mogę stwierdzić: mam synka aniołka:-) W dzień dużo śpi, więc mogę dużo zrobić i dla domu, i dla siebie.  Mikołaj praktycznie nie płacze- tylko gdy ma mokro, jest głodny lub mu za ciepło. A, i w jeszcze jednej sytuacji: nie lubi spacerów w gondoli... Podczas dwóch pierwszych półgodzinnych zaczął wyć dopiero pod  blokiem, ale wczoraj płakał od początku i dopiero,gdy usiadłam na ławce w parku i go nakarmiłam, chwilę przejechał w ciszy, po czym znowu ryk...Zamówiłam smoczek smoothie, może on uratuje nasze spacery...Innym Miko pluje na odległość.   Za radą położnej zrezygnowałam z namolnych prób usypiania dziecka i na siłę wkładania go do jego łóżeczka. Położna twierdzi, że mały ma zbyt silną potrzebę mojej bliskości i przyjdzie czas, gdy sama ustanie i pozwoli się odkładać. A póki co ma spać z nami, więc też tak robimy. Efekt? Tylko dwie pobudki w nocy z powodu mokrej pieluchy. On się wysypia, ja też w miarę dobrze śpię. Rano budzimy się o ósmej i karmieniem rozpoczynamy dzień. On potem sobie chwilę sam leży w łóżeczku i zajmuje się sobą, a ja mam czas na prysznic i poranną toaletę. I tak nam mijają dzień za dniem:-) Czuję, że jest coraz lepiej. Odnajduję się w macierzyństwie coraz bardziej i widzę je w pozytywnych barwach. Uczymy się siebie. Kocham go całą sobą, choć na początku miałam momenty, gdy nie potrafiłam przyswoić myśli, że ten mały szkrab zmienił już nasze życie o 180 stopni. A teraz każdy mimowolny uśmiech Mikołaja sprawia,źe dzień jest wspaniały. A nawet, gdy dziś mnie znowu obsikał, uśmiechnęłam się. Bo przecież jest nam razem tak dobrze! Gdy słucham opowieści innych mam, że dziecko ciągle płacze, że nie chce spać, to myślę sobie, że mam cudownego synka:-) zobaczymy, co będzie dalej, ale aż chcę krzyknąć: chwilo trwaj!
A teraz trochę faktów- Miko pięknie przybiera na wadze- dziennie ok. 30 g. We wtorek ważył 3290. Kikut nadal się dzielnie trzyma. Żółtaczka już prawie zniknęła. W poniedziałek wizyta patronażowa u pediatry.
Wczoraj byliśmy na zakupach w markecie, mały przespał je w nosidełku. Dziś jedziemy na inne zakupy i załatwić sprawę pieniędzy z mojego ubezpieczenia za urodzenie dziecka. Popołudniu wizyty gości.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Mikołaj nie chce spać!

Zaczęło się w sobotę po porodzie. Mały cały dzień wisiał przy piersi, spał odłożony do łóźeczka 10-15 minut. Po kąpieli wieczorem zasnął na szczęście szybko, obudził się o 23, potem jeszcze o 2 i już rano. W niedzielę powtórka z rozrywki...To samo w poniedziałek...Zrozumiałam, że mały po prostu tak reaguje na upały i nie będzie spał w dzień. Cieszyłam się za to, że dał nam wypocząć w nocy. Przerażały mnie wizje tego, że najbliższe tygodnie spędzę w jednym miejscu tylko karmiąc i przebierając malucha. Dopadł mnie bejbi blues. We wtorek przyszła położna. Ściągnęła mi szwy- wyłam z bólu, bo tak szybko się zagoiłam, że kilka zdążyło wrosnąć. Kazała trzymać Mikiego tylko w pieluszce. Wszystko według niej było w jak najlepszym porządku- mały pięknie przybiera, ja migiem dochodzę do siebie. Środa upłynęła identycznie- może jedna jednogodzinna sesja snu się pojawiła, Uff! Wieczorem  tradycyjnie już zrobiliśmy kąpiel. Małemu z całego ciałka schodziła skórka. Nasmarowaliśmy ją oliwką Nivea. Potem karmienie i usypianie. O zgrozo, około północy mały zrobił się cały czerwony- nie dał się dotknąć i płakał niemiłosiernie. Nie wiedziałam, co robić- włożyłem dziecko do wanienki i umyłem, ale on nadal płakał. Już mieliśmy jechać do szpitala, ale pismarowałam go całego bepanthenem i włożyłem w otulacz, by nie trzeba było go ubierać, dałam tacie, bym mogła ubrać buty i...cisza:-) udało sie małego uspokoić i w tym otulaczu spędził przy mnie noc śpiąc grzecznie aż do rana.  W czwartek i piątek bez zmian- maksymalnie godzina przespana w dzień. W sobotę przełom! Miki poczuł chyba obecność taty i pospaliśmy w dzień kilka godzin ciurkiem. Ucieszyło mnie to, bo wreszcie mogłam mieć chwilę czasu dla siebie. Pomyłam naczynia, umyłem włosy, zrobiłam pranie, wzięłam prysznic, zjadłam w spokoju obiad. A wieczorem pierwszy spacer!Wyjechaliśmy gondolką  dookoła osiedla. Podróż trwała pół godziny i mały cały czas obserwował otoczenie. Zakwilił dopiero pod blokiem. Niestety, ktoś nam potem podmieniłem dziecko. Po kąpieli Miki nie dał się uśpić. U nas rytuał jest taki: kąpiel, jedzonko i spać. Tej nocy karmienie, przebieranie pieluchy i próba odłożenia do łóźeczka trwały dwie godziny. I nic! Dopiero gdy zmęczona położyłam się do łóżka z małym, on zasnął. Potem odłożyłam go do jego łóżeczka. Budził się co godzinę. Nad ranem miałam dość, znów go zabrałam do siebie- wygrał;-) w niedzielę pospaliśmy więc razem do 9. Potem zmiana pieluchy,  karmienie i wizyta prababci. Mały po jedzeniu usnął snem kamiennym i znowu przespał praktycznie cały dzień. W nocy powtórka z rozrywki z soboty,z tym, że nie chciałam go już brać do siebie. Po dwugodzinnym usypianiu zasnął o 23, obudził się o 2.30 i od tej pory było tak: ja dwie godziny sypiam, on niecałą śpi. I tak aż do 7. Znów wygrał. Pospaliśmy przy nas do 8.30, gdy tatuś musiał wstawać do pracy. Niewyspany na maksa. Dziś nie powtórzyłam błędu ostatnich dni. Pozwoliłam Mikiemu pospać do 16, a teraz utrzymuję go w czuwaniu. Może gdy się zmęczy, prześpi spokojnie noc i ureguluje sobie sen, by nie było tak, że tylko jedną porę dnia uważa za tę, gdy trzeba pospać. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Trzymajcie za nas kciuki, bo z dwojga złego, to ja już wolę przesypiać noce niż mieć spokojne dnie;-) 
Pytania do Was: 
- czy pozwalałyście Waszym maluchom spać w Waszym łóżku?
- jeśli tak, to do jakiego momentu? 

sobota, 2 sierpnia 2014

Wspomnienia porodowe

Eh, ten tydzień minął tak szybko, że jeszcze nie zdążyłam opowiedzieć o tym, jak to się stało, że nasz synek jest już z nami od jedenastu dni.
Było tak.
Jeszcze w sobotę dwa tygodnie temu byliśmy na grillu u znajomych. Niedzielę przesiedziałem w domu, mąż pracował. W poniedziałek  wieczorem pojechaliśmy do przyjaciół. Posiedzieliśmy tam do 21. Czułam się świetnie. Mogłam wreszcie po długim czasie zobaczyć chrześniaka męża, za którym przepadam.
Na wtorek zaplanowałam badania- mocz i morfologia. Ok. 6.30 wstałam do toalety i zapomniałam, że powinnam zapełnić kubeczek:-) Powiedziałam do siebie, trudno- pójdę tylko oddać krew, a w środę zaniosę mocz. Położyłam się do łóżka. Mąż musiał wstać do pracy chwilę przed 7. Chwilę po 7 przekręciłam się z pleców na lewy bok, poczułam ukłucie w podbrzuszu i nagle zrobiło mi się ciepło i mokro w majtkach. Poderwałam się z łóżka jak opatrzona do wanny. Leciało i leciało, i leciało. Mąż szybko musiał załatwić zastępstwo na swój dyźur, ja w tym czasie starałam się ubrać z lecącą po nogach wodą. Po porannej toalecie ruszyłam do kuchni zrobić sobie kanapkę, jak to radzono nam w szkole rodzenia. Drugą zrobiłam dla męża. Oczywiście, z nerwów zjadłam tylko pół. Szybko zadzwoniłam po taksówkę. Tuź po 7.30 byliśmy w szpitalu. Najpierw trafiłam do sali, gdzie podłączony mi ktg i sprawdzano, czy mam czynność skurczową. Niestety, nic nie czułam. Pielęgniarka przyjmująca nas stwierdziła, że maluch usnął i mam przełożyć się na prawy bok. Dopiero wtedy poczułam pierwsze baaaaardzo delikatne skurcze. Po kilkunastu minutach trafiłam do izby przyjęć. Tam bardzo dokładnie mnie o wszystko wypytywano, włącznie z tym, w którym roku życia miałam wycięty wyrostek. Ze zdenerwowania nie mogłam szybko policzyć, więc rzuciłam pierwszą cyfrę około której mogłam mieć tę operację. Dziś wiem, że pomyliłam się wtedy;-) Pytano także o mój i męża zawód, status materialny...
Po kilkudziesięciu minutach do gabinetu weszła moja pani gin, która szczęśliwie tego dnia miała dyżur. Zbadała mnie i stwierdziła, że szyjka jest dość krótka, ale miękka jedynie w 95 proc. (Cokolwiek to mogło oznaczać;-)). Powiedziała, że wszystko ok, ale wolno się rozkręca akcja, a to niezbyt dobrze. Po jej wyjściu pobrano mi krew i przebrałam się w koszulę do porodu. Mąż czekał cały czas za drzwiami. Gdy wyszłam, poszliśmy już prosto na porodówkę. Dostaliśmy nawet dwie sale do wyboru, ale po zwiedzania w szkole rodzenia od razu wiedziałam, którą wybrać, bo ostatnio wyremontowano w niej łazienkę. Miała też podwójny fotel do masażu, piłkę, nowoczesne łóżko, worek sako. Słowem, wszystko, co mogło mi się przydać.Była godzina 9.  Od razu wskoczyłam na piłkę. Za chwilę przyszła położna, która miała z nami rodzić. Uśmiechnęłam się na jej widok, bo nie mogłam lepiej trafić! Pani Gosia jest znana z tego, że jest cudownym fachowcem i osobą. Uśmiechnięta, spokojna, rzeczowo odpowiadająca na głupie nawet pytania, a przede wszystkim z poczuciem humoru, co rozładowywało napięcie podczas płynących godzin. Pierwsza dyspozycja: prysznic w cieplej wodzie i czopki rozkurczowe. W tym czasie mój mąż musiał wyjść na chwilę do pracy, a że ma do szpitala żabci skok, byłam spokojna. Po drodze miał zjeść śniadanie ( zjadł dwa pączki i lody;-)Mój łasuch!) . Posiedziałam pod prysznicem z pół godziny, poskakałam na piłce, a mąż w tym czasie wrócił. Poczułam mocniejsze skurcze, ale położna zapowiedziała, że jak do 13 akcja się nie rozkręci, dostanę oksytocynę. Zaparłem się, że jeśli się da, nie chcę jej. Wiedziałam, że po niej bóle są takie, że gryzie się ścianę. Około 12 miałam zaledwie 3 cm rozwarcia. I skakałam na piłce, i siedziałam długo pod prysznicem. Mąż wykorzystał zaletę dwuosobowego fotela do masażu kręgosłupa i smacznie sobie na nim zasnął. Około godz. 14 skurcze miałam już co 5 minut, ale rozwarcie nie postępowało. Skurcze nie były też bardzo bolesne. Pani Gosia stwierdziła, że naprawdę zacznę rodzić, gdy mnie usłyszy na korytarzu. Około 15 doszliśmy do ściany. Mnie skurcze coraz bardziej bolały, bo niestety, były to skurcze krzyżowe- ponoć najboleśniejsze z tych jeszcze mało bolesnych. Tylko prysznic jako tako pomagał. Ale jeszcze nie krzyczałem;-) wreszcie zmądrzałam. Pimyślałam, że i tak, i tak będzie bolało, a perspektywa kolejnych godzin z takimi tępymi nicniedającymi bólami była okrutna. Poprosiłam jednak o oksytocynę. Dostałam ją przed 16. I nagle wszystko się zaczęło! W godzinę zaczęłam krzyczeć z bólu, gryźć łóżko i prysznic już nic nie dawał. Ok. 17 było już pełne rozwarcie. Gdy poczułam parcie na pęcherz, położono mnie na łóżku i akcja się zaczęła! Nogi do siebie, trzymać ręce pod kolanami, w szczycie przeć i przyciągnąć brodę do klatki. Pani Gosia rzuciła: jeszcze kolkanaście minut i będzie po wszystkim. Nie mogłam w to uwierzyć!no i zaczęłam przeć. Wszystko szło sprawnie, nawet miałam okazję dotknąć wychodzącą główkę. I nagle coś się zacięło. Parłam i parłam, nic. Poczułam szczypanie. Pomyślałam, że to już. Niestety, jeszcze trochę musiałam się pomęczyć. W końcu pojawiła się główka i Groszek przyszedł na świat. Była 17.26. Przeraziłam się, bo gdy tak położna przenosiła mi na brzuch maluszka, on przez kilkanaście sekund nie zakwilił. Krzykrznęłam do niego: płacz, płacz! Wtedy wydał z siebie pierwszy głos i od razu mi ulżyło! Potem tatuś przeciął pępowinę, Groszek trafił na stół obok na ważenie,mierzenie i pierwsze badanie. A dla mnie zaczął się kolejnyból, którego się nie spodziewałam. Okazało się, choć dopiero z wypisu, że mały miał owinięte pępowiną szyjkę i bark, więc główka przez to niechciała wyjść i mocno popękałam. Nie było czasu na nacinanie. Gdy powinnam cieszyć się moim synem, płakać ze szczęścia, ja czułam ból szycia. Osiem szwów spowodowało, że zamiast korzystać z pierwszych chwil macierzyństwa, myślałam o czymś zupełnie innym. Groszek dostał 10 punktów. Gdy wrócił do mnie po kilkunastu minutach na pierwsze karmienie, nie wiem, jak to zrobiłam- to było takie naturalne!Od razu zaczął pięknie ssać zgodnie z wytycznymi ze szkoły rodzenia. Po karmieniu zabrali go od razu na usg, bo podejrzewano powiększoną wątrobę i jakieś problemy zukładem moczowym. I z dwóch obowiązkowych dla mnie pierwszych godzin zrobiła się niecała godzina. Ale chciałam wiedzieć o wszystkim jak najprędzej, więc nie mam pretensji. Syn z usg pojechał prosto na salę poporodową. Tam nim nie wstałam zajął się nim dzielny tatuś. Jeszcze chwilę musiałam czekać na przyjście pielęgniarki i jak gejsza podreptałem do dziecka. Od rana rezerwowałam jedynkę, jednak nie zwolniło się tam miejsce i trafiłam na towarzyszkę z dzień starszym synem, Tomaszem. Asia udzieliła mi pierwszych rad, bo urodziła trzecie już dziecko. I to jakie-o wadze 4700! Swoją drogą, teżpękła i miała tylko jeden szew więcej;-) pierwsze wspólne chwile spędziliśmy głównie na wpatrywaniu się w Mikołajka, który słodko spał. Ja miałam czas na prysznic, a dumny tata czuwał nad swoim syneczkiem. Gdy poszedł, rozpoczęła się trudna noc. Okazało się, że moja towarzyszka chrapie jak ruski czołg, jej syn co chwilę płacze żądając jedzenia, a mnie potwornie boli krocze. Dostałam dwie tabletki paracetamolu. Pomogły na pół godziny. Około 3 mały zaczął płakać. Ledwo co podniosłam się z łóżka, by go wziąć w ramiona. Położyłam go obok siebie, nakarmiłam na leżąco i tak dotrwaliśmy do 5, gdy na oddziale zrobił się ruch. Spałam więc z trzy godziny, ale adrenalina sprawiła, że nie czułam się wcale zmęczona. Od rana kolejne badania, szczepienia, obchód. Po śniadaniu pielęgniarka przyszła z nowiną, że zwolniła się jedynka i czy chcę się przenieść. Jasne, że chciałam! Od razu z wszystkimi bambetlami pojechałam do sali, gdzie mogłam wreszcie poczuć się swobodnie. Około 12 przyszedł mąż. Potem zawitali jeszcze moi rodzice, brat, siostra męża i teściowa. Zachwytom nie było końca! Młody dostał pierwszego misia od wujka i ubranka od dziadków. Cały dzień mi upłynął na leżeniu i karmieniu. Tatuś mógł wziąć pierwszy raz synka na ręce. Nie było to dla niego łatwe wyzwanie;-) przyszły też wieści na temat zdrowia Mikołajka- wątroba jest rzeczywiście nieco powiększona, ale bez dramatu. O układzie moczowym lekarz nawet nie wspomniał, więc podejrzenia się raczej nie potwierdziły. Tym bardziej, że Groszek siusiał normalnie. Mąż popołudniu dość szybko wrócił do domu skręcać łóżeczko. Ja przygotowałam się do odespania trudów porodu. Najpierw było bardzo dobrze. Miki dał mi odpocząć do 23. I przyszedł mały kryzys. Karmiłam go od tamtej pory do pierwszej w nocy i co chciałam go włożyć do wózeczka, on zaczynał płakać. O 1 przyszła pielęgniarka sprawdzić, jak sobie radzę. Gdy opowiedziałam jej o poprzednich 2 godzinach stwierdziła, że mały nie jest głodny, a potrzebuje bliskości. Położyła mi go do łóżka, Miki possał dwie minutki i zasnął. Tak dotrwaliśmy do rana. Podczas obchodu usłyszałam, że ładnie i szybko się goję, więc możemy już dziś wyjść do domu, tylko musimy poczekać do 17.26, by pobrać małemu krew do badań genetycznych. Ok, nie było problemu! Mąż tego dnia chciał zrobić pępkowe, bo myślał, że do piątku mnie przetrzymają, więc ostatecznie zamiast do domu zaprosił kolegów do pubu. O 18 byliśmy gotowi do wyjścia. Mąż przyjechał z moim tatą i nosidełkiem. Ubrałam małego, ale pierwsza próba włożenia go do nosidła pokazała, że za grubo. Od razu płacz. Zdjęłam mu więc spodnie i od razu sukces! Pożegnaliśmy się, zabraliśmy tobołki i poszliśmy w stronę wind. Mały zaciekawiony rozglądał się grzecznie. Od razu wpadł w oko pielęgniarce, która jechała z nami windą;-) jeszcze tylko przypięcie nosidełka pasami i w drogę! Mały ani razu nie zakwękał. Gdy weszliśmy do mieszkania, ha stole czekały kwiaty, a w pokoju małego łóżeczko. Póki Miki był grzeczny, posiedział jeszcze w nosidełku. Potem karmienie i usnął snem kamiennym. Trzy godziny spał bez przerwy! Zdążyłam się umyć, rozpakować, zrobić w domu porządek na błysk, umówić się z P położną środowiskową na wizytę kolejnego dnia i odpocząć. Tatuś w tym czasie opijał swój skarb. O 23 jeszcze karmienie godzinne i znowu sen. Przed pierwszą zmiana pieluchy i kolejna faza snu. Tym razem to ja pierwsza obudziłam się po 5 i zaniepokoiłam, że mały śpi za długo bez karmienia. Nie wybudzając go podałem mu pierś, a gdy o 6 skończył śniadanie, pospaliśmy jeszcze prawie do 10. Sobota minęła leniwie. Za nami pierwsza kąpiel. Niestety, nasz synek nie przepada za nią. O ile pluskanie go nie przeraża, tylko denerwuje- nie chce dać myć paszek czy nóżek, o tyle wyciąganie go z wanienki i osuszanie to już ryk na cały blok. Podobnie z przewijaniem- nie znosi go! Kolejna noc upłynęła spokojnie. Po kąpieli o 21 sen, o 23 karmienie godzinne, potem jeszcze pobudka o 4 i o 8 pobudka. A kolejny wpis nie będzie już tak różowy: moje dziecko nie chce spać w dzień!