Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 24 lipca 2014

Groszek jest już z nami!!!

Oto Mikołaj:-) Urodził się we wtorek 22 lipca o godz. 17.26. Ma 53 cm wzrostu, ważył wtedy 3260 g. Jest cudowny! Więcej, gdy się ogarnę,dziś wracamy do domu.

P.S. Przepraszam za pomyłkę z wagą;-)

czwartek, 17 lipca 2014

Skurcze, skurcze

Bez samochodu spędziłam ostatnie dni siedząc w domu. I ogarnęłam mnie całkowita mania wyobcowanie domu, by czekał czyściutki na przyjazd nowego lokatora. Mycie kuchennych szafek, pranie i prasowanie, porządki w komodzie, przesadzacie kwiatów, a dziś nawet zabrałam się za mycie okien. Jeśli chodzi o mieszkanie, uważam, że jest już gotowe na mój poród;-) I wydaje mi się, że Groszek już też coraz chętniej by wyszedł. Od kilku dni odczuwam mocne skurcze przepowiadające. Dotąd pojawiały się albo wcześnie rano, albo późno wieczorem szczególnie wtedy, gdy leżałam na lewym boku. Od wczoraj pojawiają się także w ciągu dnia. Pomaga chodzenie. Nie odszedł mi jeszcze czop i nic nie wskazuje, by akcja się rozkręcała. Jestem ciekawa, czy to, że skurcze są coraz mocniejsze oznacza, że już niebawem zamienią się w porodowe. Szczerze, to nic nie miałabym przeciwko temu;) I tak już teraz budzę się w środku nocy-pomiędzy 3 a 5.30 i tuptam do toalety, więc wcale nie czuję się jakoś super wyspana i wypoczęta rano.
Dziś mój najwspanialszy tata przywiózł naszego kochanego peżusia. Okazało się, że to nie akumulator ani rozrusznik, a przepalony bezpiecznik. Szukania było od groma, a naprawa samej usterki zajęła 3 minuty;) Tata mechanik to prawdziwy skarb! Wiem doskonale ile kosztowałaby taka naprawa w serwisie...A w moim przypadku skończyło się na serniku, który tata uwielbia;) Teraz jestem w końcu mobilna- jutro wyruszę na zakupy obiadowe po tygodniu opróżniania lodówki do zera.

piątek, 11 lipca 2014

Trzy kilogramy Groszka

We wtorek oprócz tego, że zepsuł mi się samochód, wydarzyło się też coś miłego- byliśmy u pani gin.  Usłyszałam, że moja szyjka jeszcze trzyma, ale z tych słów wynikało, że w każdej chwili mam być gotowa na poród. Groszek podczas usg ruszał rozkosznie ustami. Z pomiarów wynika, że we wtorek ważył ok. 2900, więc dziś osiąga już pewnie 3 kg. Jest w pełni rozwinięty, więc nic wielkiego się nie wydarzy, jeśli już dziś zapragnąłby przyjść na świat. Teraz czekamy do 28 lipca. Jeśli do tego czasu nic się nie wydarzy, dostaniemy skierowanie na regularne ktg. Kolejna wizyta 24.
Co wynika z wizyty? Że już na poważnie myślę, że w każdej chwili mogę trafić na porodówkę;-) Tym bardziej, że od wczoraj coraz mocniej i dłużej odczuwam skurcze przepowiadające. Dziś obudziły mnie o godzinie 5 i na serio przestraszyły. Pomogło przełożenie się na drugi bok, więc uspokoiłam się i ponownie zasnęłam. O 8 nastąpiła powtórka z rozrywki, ale tym razem skurcz był dłuższy. Ustał sam po kilku minutach.
Z innej beczki: od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką laktatora Lovi prolactis. Już zdążyłam się z nim zapoznać. Jest bardzo prosty w obsłudze, więc nie było dużo zabawy;-) Do tego podoba mi się estetycznie- posiada praktyczną torbę, a wyświetlacz w czytelny sposób pokazuje, co się aktualnie dzieje. Mam nadzieję, że mi się przyda i będzie moim pomocnikiem:-)

czwartek, 10 lipca 2014

O tym, jak ciężarna jechała na holu

Jak nie urok, to to drugie... Wybrałam się we wtorek na zakupy. Przejechałem moim peżusiem pół miasta ładując tylko kolejne siatki. Dojechałam do ostatniego punktu wycieczki- hipermarketu, który mieści się kilka ulic od mego domu. Miałam tylko jedną rzecz do kupienia, więc w ciągu kilkunastu minut byłam z powrotem w podziemnym parkingu. Wsiadam do auta, wkładam kluczyk do stacyjki, przekręcam go i cisza jak makiem zasiał... Próbuję jeszcze z 10 razy i nic...Otwieram klapę, jakbym była znawczynią tematu, ale nią nie jestem- wszystko przy silniku wygląda normalnie. Nie unosi się dym, nie ma płomieni, więc nic z tego oglądania nie wyszło pomocnego. Dzwonię do taty. Dzięki Bogu jest mechanikiem, więc podpowiada mi, bym otworzyła opakowanie akumulatora, bo może jakieś elementy się poluzowały. No tak- łatwo powiedzieć, gorzej zrobić: opakowanie było tak założone, że szamotałam się z nim kilka minut i nic. Na szczęście tata w tym momencie zadzwonił i powiedział, że mam czekać, bo urywa się z pracy i do mnie jedzie. Ulżyło mi! Już widziałam siebie wracającą pieszo do domu i martwiącą się, czy teraz autu nic się nie stanie, gdy będzie tak dłużej stał pod marketem. Tata przyjechał, natrudził się i nic- to chyba nie akumulator...Trzeba jechać na kanał. Niestety, kolega obsługujący w taty firmie lawetę do końca tygodnia ma urlop, więc zapadła decyzja- holujemy peżusia pod mój blok. Oczywiście, nie byłam wyposażona w linkę. W bagażniku znajdę różne cuda- od butów poprzez trzy parasole i kubek termiczny. Ale linka?Biegnę więc do marketu i wybieram najlepszą (czytaj najdroższą). Tata mocuje linkę i okazuje się, że kierownica jest mocno zablokowana i z ogromnym trudem można nią kręcić. Ale nic to- próbujemy. Najgorzej było wyjechać z parkingu. Strasznie się bałam, że kogoś walnę i będę jeszcze miała problemy. Na szczęście, poszło to płynnie, wyjechaliśmy na główną ulicę. Dojechaliśmy w okolicę mego bloku, zostały jeszcze tylko trzy zakręty. Wchodzimy w pierwszy i...linka pękła....Machnęłam ręką tacie, by szybko odjechał, bo nie chciałam mu walnąć w tył. Szybko się zatrzymałam wstrzymując przy tym nieźle ruch. Tata zasupłał moją nową superlinkę na 10 węzłów i jakoś dojechaliśmy na miejsce. Wczoraj tata zabrał akumulator do pracy i dziś go sprawdził. Niestety, najprawdopodobniej to nie on jest winny...Za chwilę się okaże- tata już jedzie do mnie, by włożyć go do peżusia.
Akurat teraz musiało się to wydarzyć! Ja już na ostatnich nogach i nawet po zakupy obiadowe nie mogę sie wybrać, bo w taki upał nie ruszę się pieszo z domu...Uziemiona będę pewnie jeszcze przez jakiś tydzień. Dobrze, że wszystko dla małego już mamy. Jakby co, to do szpitala i tak pojadę taksówką, ale bez auta trudno żyć...


poniedziałek, 7 lipca 2014

Groszkowa pocztówka z Jastarni

No to wracamy:-) Mąż zrobił mi wielką niespodziankę i zaplanował urlop tak, byśmy jeszcze przed porodem zdążyli pojechać nad morze. Wsiedliśmy więc w pociąg w czwartek z samego rana i koło 12 byliśmy w Jastarni. Uwielbiam to miejsce! Jeździmy tam z A. co roku odkąd jesteśmy parą. Mam same pozytywne wspomnienia związane z tym miejscem i często zimą, gdy denerwuje mnie już mróz i śnieg, wspominam wakacje oglądając zdjęcia. W tym roku było jednak inaczej niż zwykle. Byliśmy tam w trójkę. Nie spędzaliśmy czasu aktywnie, jak to zwykle bywało, a w zamian niespiesznie spacerowaliśmy i leniuchowaliśmy na plaży. Ja oczywiście uciekałam przed słońcem, więc wracam tak samo blada, jak przed wyjazdem;-) Pogoda nam absolutnie dopisała! Od czwartku aż do wczoraj było z dnia na dzień coraz cieplej i nie spadła tam  nawet kropelka deszczu. Uciekliśmy więc przed wczorajszymi burzami i ulewami:-) Wieczorami chodziliśmy do pubu, w którym właściciele traktują nas już jak swojaków i oglądaliśmy mecze. Ja przy Tymbarku jabłkowy-wiśniowym, mąż przy bursztynowym trunku;-) Wypoczęliśmy, naładowaliśmy akumulatory na najbliższe miesiące i spędziliśmy razem czas, co ostatnio nie zdarzało się zbyt często z powodu nadmiaru obowiązków w pracy męża. Słowem: raj!
A teraz o trochę słabszej stronie takiego wyjazdu. Pierwsza noc przyniosła atak paniki. Pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło. Obudziłam się około 2 i poczułam ucisk w podbrzuszu jakby Groszek pchał się do wyjścia. I wtedy przyszedł mi do głowy czarny scenariusz: a co, jeśli to już? W Jastarni nie ma szpitala, trzeba by było jechać aż do Pucka lub wzywać karetkę. Myśli kotłowały mi się przynosząc tylko strach i nerwy. Zaczęłam sprawdzać, czy odeszły mi wody. Nic takiego się nie wydarzyło. I pewnie właśnie przez tę panikę nie mogłam już odróżnić, czy jeszcze coś czuję, czy to tylko moja wyobraźnia pracuje. Budziłam się co pół godziny. Szperałam w internecie co pierwsze: skurcze czy odejście wód. Na szczęście na jednym z portali, gdzie doradzają ginekolodzy wyczytałam, że to może być efekt zapalenia pęcherza. Byłam wyposażona z Prenatal urocare. Połknęłam tabletkę i zaczęłam się psychicznie uspokajać, że przecież nawet jeśli to już, dramatu nie będzie. Ale rano po dziwnym ucisku nie było już śladu. Do końca urlopu miałam jednak w głowie myśl, która nie przyszła mi do głowy przed wyjazdem: choć termin mam wyznaczony na 27-28 lipca,  Groszek może chcieć przygód wcześniej. Często więc sprawdzałam, czy aby na pewno nie odpływają mi już wody;-) I jeszcze jedna rzecz: spanie bez mojej specjalnej poduszki jest teraz dla mnie męczarnią;-)
Za prawie dwie godziny będziemy w domu. I może już się dziać wszystko- torba czeka;-)