Jak nie urok, to to drugie... Wybrałam się we wtorek na zakupy. Przejechałem moim peżusiem pół miasta ładując tylko kolejne siatki. Dojechałam do ostatniego punktu wycieczki- hipermarketu, który mieści się kilka ulic od mego domu. Miałam tylko jedną rzecz do kupienia, więc w ciągu kilkunastu minut byłam z powrotem w podziemnym parkingu. Wsiadam do auta, wkładam kluczyk do stacyjki, przekręcam go i cisza jak makiem zasiał... Próbuję jeszcze z 10 razy i nic...Otwieram klapę, jakbym była znawczynią tematu, ale nią nie jestem- wszystko przy silniku wygląda normalnie. Nie unosi się dym, nie ma płomieni, więc nic z tego oglądania nie wyszło pomocnego. Dzwonię do taty. Dzięki Bogu jest mechanikiem, więc podpowiada mi, bym otworzyła opakowanie akumulatora, bo może jakieś elementy się poluzowały. No tak- łatwo powiedzieć, gorzej zrobić: opakowanie było tak założone, że szamotałam się z nim kilka minut i nic. Na szczęście tata w tym momencie zadzwonił i powiedział, że mam czekać, bo urywa się z pracy i do mnie jedzie. Ulżyło mi! Już widziałam siebie wracającą pieszo do domu i martwiącą się, czy teraz autu nic się nie stanie, gdy będzie tak dłużej stał pod marketem. Tata przyjechał, natrudził się i nic- to chyba nie akumulator...Trzeba jechać na kanał. Niestety, kolega obsługujący w taty firmie lawetę do końca tygodnia ma urlop, więc zapadła decyzja- holujemy peżusia pod mój blok. Oczywiście, nie byłam wyposażona w linkę. W bagażniku znajdę różne cuda- od butów poprzez trzy parasole i kubek termiczny. Ale linka?Biegnę więc do marketu i wybieram najlepszą (czytaj najdroższą). Tata mocuje linkę i okazuje się, że kierownica jest mocno zablokowana i z ogromnym trudem można nią kręcić. Ale nic to- próbujemy. Najgorzej było wyjechać z parkingu. Strasznie się bałam, że kogoś walnę i będę jeszcze miała problemy. Na szczęście, poszło to płynnie, wyjechaliśmy na główną ulicę. Dojechaliśmy w okolicę mego bloku, zostały jeszcze tylko trzy zakręty. Wchodzimy w pierwszy i...linka pękła....Machnęłam ręką tacie, by szybko odjechał, bo nie chciałam mu walnąć w tył. Szybko się zatrzymałam wstrzymując przy tym nieźle ruch. Tata zasupłał moją nową superlinkę na 10 węzłów i jakoś dojechaliśmy na miejsce. Wczoraj tata zabrał akumulator do pracy i dziś go sprawdził. Niestety, najprawdopodobniej to nie on jest winny...Za chwilę się okaże- tata już jedzie do mnie, by włożyć go do peżusia.
Akurat teraz musiało się to wydarzyć! Ja już na ostatnich nogach i nawet po zakupy obiadowe nie mogę sie wybrać, bo w taki upał nie ruszę się pieszo z domu...Uziemiona będę pewnie jeszcze przez jakiś tydzień. Dobrze, że wszystko dla małego już mamy. Jakby co, to do szpitala i tak pojadę taksówką, ale bez auta trudno żyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz i za wizytę na moim blogu:)