Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 lipca 2014

O tym, jak ciężarna jechała na holu

Jak nie urok, to to drugie... Wybrałam się we wtorek na zakupy. Przejechałem moim peżusiem pół miasta ładując tylko kolejne siatki. Dojechałam do ostatniego punktu wycieczki- hipermarketu, który mieści się kilka ulic od mego domu. Miałam tylko jedną rzecz do kupienia, więc w ciągu kilkunastu minut byłam z powrotem w podziemnym parkingu. Wsiadam do auta, wkładam kluczyk do stacyjki, przekręcam go i cisza jak makiem zasiał... Próbuję jeszcze z 10 razy i nic...Otwieram klapę, jakbym była znawczynią tematu, ale nią nie jestem- wszystko przy silniku wygląda normalnie. Nie unosi się dym, nie ma płomieni, więc nic z tego oglądania nie wyszło pomocnego. Dzwonię do taty. Dzięki Bogu jest mechanikiem, więc podpowiada mi, bym otworzyła opakowanie akumulatora, bo może jakieś elementy się poluzowały. No tak- łatwo powiedzieć, gorzej zrobić: opakowanie było tak założone, że szamotałam się z nim kilka minut i nic. Na szczęście tata w tym momencie zadzwonił i powiedział, że mam czekać, bo urywa się z pracy i do mnie jedzie. Ulżyło mi! Już widziałam siebie wracającą pieszo do domu i martwiącą się, czy teraz autu nic się nie stanie, gdy będzie tak dłużej stał pod marketem. Tata przyjechał, natrudził się i nic- to chyba nie akumulator...Trzeba jechać na kanał. Niestety, kolega obsługujący w taty firmie lawetę do końca tygodnia ma urlop, więc zapadła decyzja- holujemy peżusia pod mój blok. Oczywiście, nie byłam wyposażona w linkę. W bagażniku znajdę różne cuda- od butów poprzez trzy parasole i kubek termiczny. Ale linka?Biegnę więc do marketu i wybieram najlepszą (czytaj najdroższą). Tata mocuje linkę i okazuje się, że kierownica jest mocno zablokowana i z ogromnym trudem można nią kręcić. Ale nic to- próbujemy. Najgorzej było wyjechać z parkingu. Strasznie się bałam, że kogoś walnę i będę jeszcze miała problemy. Na szczęście, poszło to płynnie, wyjechaliśmy na główną ulicę. Dojechaliśmy w okolicę mego bloku, zostały jeszcze tylko trzy zakręty. Wchodzimy w pierwszy i...linka pękła....Machnęłam ręką tacie, by szybko odjechał, bo nie chciałam mu walnąć w tył. Szybko się zatrzymałam wstrzymując przy tym nieźle ruch. Tata zasupłał moją nową superlinkę na 10 węzłów i jakoś dojechaliśmy na miejsce. Wczoraj tata zabrał akumulator do pracy i dziś go sprawdził. Niestety, najprawdopodobniej to nie on jest winny...Za chwilę się okaże- tata już jedzie do mnie, by włożyć go do peżusia.
Akurat teraz musiało się to wydarzyć! Ja już na ostatnich nogach i nawet po zakupy obiadowe nie mogę sie wybrać, bo w taki upał nie ruszę się pieszo z domu...Uziemiona będę pewnie jeszcze przez jakiś tydzień. Dobrze, że wszystko dla małego już mamy. Jakby co, to do szpitala i tak pojadę taksówką, ale bez auta trudno żyć...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz i za wizytę na moim blogu:)