Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 grudnia 2014

Groszkowy rok za nami

Teraz chciałabym życzyć Wam, by nowy rok przyniósł same pozytywne wydarzenia, a jutro obiecuję opowiedzieć, co działo się u nas przez ten baaaaaaaardzo aktywny miesiąc. Babcie się dobrze! Do jutra!

środa, 3 grudnia 2014

Groszek zębaty

Jest, a właściwie są! Dziś rano wystukałam łyżeczką dwie dolne jedynki Mikiego! Dwie ostatnie noce synek przespał na syropie przeciwbólowym, inaczej by nie zasnął. Jeszcze wczoraj zęby były schowane w dziąsłach, dziś się nam pokazały w pełnej krasie;-) To był szczęśliwy poranek, a ja wzbogacę się o sukienkę. Niestety dla Mikiego uśmiechnięty czas skończył się o 11.50. Akurat dziś czekało go szczepienie. Pierwsze ukłucie w rączkę zniósł rewelacyjnie- nawet nie zakwilił. Przy drugim pojawiła się podkówka na buzi, a po ukłuciu w nóżkę delikatnie zapłakał na pięć sekund. Jestem z niego baaaaardzo dumna! Doskonale zniósł ten ból.

 Szczepienie przyniosło kilka wieści. Miki waży 8100...Świetnie się rozwija, tylko coś niemrawo rośnie na długość. Ma 61 cm, choć uważam, że pielęgniarka ukradła z dwa centymetry niewłaściwie kładąc go na miarę. Póki co mamy się nie martwić. Kolejne szczepienie 22 stycznia, czyli w dzień, gdy Miki skończy pół roku i jeśli wtedy wynik nadal będzie słaby, zastanowimy się, co z tym zrobić.

Co jeszcze u nas?
Miki jest tak radosnym dzieckiem, że gdyby nie uszy, śmiałby się naokrągło;-)
Jest leniuszkiem. Nadal nie chce leżeć na brzuszku. Zmuszam go i kilka razy dziennie próbuje się podnosić. Póki co głowę pięknie trzyma na górze, ale nie podnosi się na rączkach, które uciekają mu na boki.
Już w sobotę Mikołajki i imieniny Groszka:-) Wciąż się zastanawiam, co mu kupić. Może dresiki?
Wczoraj przyszła do nas paczka z BoboVita, a w niej słoiczek z marchewką, woreczek z brokułami i opakowanie kaszki. Wszystko to poczeka do 22 stycznia:-)

środa, 26 listopada 2014

Groszek, a nawet Groch!

Nie będę owijać w bawełnę: Groszek jest dużym (dosłownie!) chłopcem. Waży ok. 7,5 kg i jego twarz wygląda jak księżyc w pełni. Dużo osób na to zwraca uwagę, ale ja póki co uśmiecham się tylko. Bo co: mam dziecku zrobić dietę, zacząć głodzić? Służy mu moje mleko i nie widzę w tym nic złego. Nie ma otłuszczonego ciała- jest bardzo zgrabny jak na swoją wagę. Dziś byliśmy na kontroli bioderek i lekarka uświadomiła mi, że jest jeden mały problem. Miki niechętnie leży na brzuszku. Zmuszam go do tego kilka razy dziennie, ale póki co chłopak nie potrafi na dłużej podtrzymać się na rączkach. Próbuje, ale dłonie szybko uciekają do tyłu. A przy swojej wadze musi ćwiczyć mięśnie, by uniosły one go przy pełzaniu, a potem siadaniu. Będę więc nieustępliwą- ćwiczenia będą powtarzane jeszcze częściej. Wszystko dla zdrowia! A bioderka idealne- wszystko z nimi w jak najlepszym porządku.
W sobotę Miki skończył cztery mesiące, a u nas ząbkowanie na całego. Ślinienie, wkładania wszystkiego do buzi, katar, luźniejsze kupki i wyraźne ślady, a od dziś nawet krwiaczek w miejscu prawej dolnej jedynki zwiastują szybkie powitanie perełki w buzi Groszka. Na szczęście żel daje radę.



środa, 19 listopada 2014

Kto pyta...

- A może twój pokarm jest za słaby?
- Coś musiałaś dziś zjeść, co mu zaszkodziło.
- Nie dajesz mu herbatki na brzuszek?
- Dlaczego nie poisz go wodą?
- Nie jest mu za zimno w stópki?
- Ale coś jeszcze mu zakładasz pod ten kombinezon?
- Dlaczego tak późno zamierzasz dać mu coś normalnego do jedzenia?
- W taką pogodę wychodzisz na spacer? Nie pochoruje się?
- Kładziesz go na brzuszku?
- Oliwka nie jest lepsza na ciemieniuchę?
-A będzie spał w nocy, gdy w dzień dajesz mu tyle spać?
- Nie usypiasz go w dzień na drzemki?
- Nie odłożysz go do łóżeczka?
- A to nie za cieńka czapeczka? Ma grubszą?


poniedziałek, 10 listopada 2014

Gdy taty nie ma w domu, to jesteśmy niegrzeczni

Mąż wyjechał w piątek w nocy w Alpy. Jest miłośnikiem wędrówek górskich, a w Tatrach pogoda nie nastrajała do wypraw. Hałasy pakowania obudziły po północy Groszka i od tamtej chwili budził się co godzinę. Na szczęście rano u mnie w łóżku pospał jeszcze godzinkę. Potem wybraliśmy się na koncert Od brzuszka do uszka maluszka. Miki jak zwykle zasnął w aucie , więc początek koncertu go ominął. Juź myślałam, że nie skorzysta w ogóle z prezentu, jaki mu sprawiłam, ale na szczęście w końcu się obudził. Był bardzo zaciekawiony tłumem ludzi, który siedział na wielkim dywanie. Muzyka przykuwała jego uwagę, gdy słyszał mocniejsze dźwięki. Ale widząc jego zadowoloną minę mogę przypuszczać, że chyba mu się podobało. W grudniu też się wybierzemy. Po koncercie pojechaliśmy do moich rodziców na zaległe obchody urodzin mamy i imienin taty. Był obiad, potem kawa i kolacja. Przez cały ten czas Miki był zabawiany przez całą rodzinę. Około 18 zrobił się ze zmęczenia marudny, więc po 19 wracaliśmy na tradycyjną kąpiel o godz. 20. Pobudki potem były o godz. 1i 4, a potem już co godzinę do 8. Wczoraj zaprosiła nas moja babcia, która przez chorobę nie mogła dotrzeć na chrzest. Po miesiącu nie mogła się nacieszyć prawnukiem. Tym razem mały wytrzymał tylko do 16. Po przyjeździe do domu zasnął przy piersi i przespał prawie dwie godziny. Myślałam, że noc będzie przez to trudna, ale o dziwo Miki przespał ciągiem od 22 do 5. No i nadszedł kolejny dzień bez taty. Dziś Miki dał mi popalić. Od rana był marudny. Zrobił dwie kupki, a mimo to chyba pobolewał go brzuszek. Z trudem odklejał się ode mnie, bym mogła pomyć naczynia czy zjeść obiad. Płacz rozlegał się dziś najczęściej od jego narodzin. Ręce momentami mi opadały, brak męża dawał mi się już we znaki. Nie mogę doczekać się jego powrotu. Teraz Miki śmieje się i głuży do zebry kręcącej się nad łóżeczkiem, ale ja już marzę, by mąż przejął Mikiego choć na chwilę. To pierwsze takie dni, gdy przez dłuższy czas sama muszę radzić sobie z dzieckiem. Chyba poszło mi nieźle. A przede wszystkim, tęsknię już za mężem. Gdy tylko wróci jutro wieczorem, wtulę się w niego i opowiem o każdym szczególe z życia Mikiego, który ominął go przez tych kilka dni. A trochę się tego nazbierało. Miki zaczął przekręcać się z pleców na bok. Nauczył się wymuszać swój śmiech. Brzmi to trochę jak kaszel, ale po minie widać, że na twarzy rysuje się banan i synek jest zadowolony. Do tego zauważyłam, że Groszek uwielbia, jak mu śpiewam. Przysłuchuje się wtedy uważnie i uśmiecha. Wykorzystałam to dziś, by móc umyć naczynia. Miki w swoim leżaczku musiał mi oczywiście towarzyszyć i gdy zaczął marudkować, zaczęłam cokolwiek śpiewać. Na chwilę się uspokoił.

Co jeszcze u nas?
Zgrubienie po szczepieniu maleje, ale wciąż jest wyczuwalne- ma rozmiar grochu.
Ten straszny tydzień z przebudzeniami nocnymi był chyba jednak skokiem rozwojowym, równo tydzień później wszystko minęło jak ręką odjął. Niestety, zmiana czasu namieszała na stałe. Pobudki z 2 i 5 zmieniły się w takie o 1 i 4. Jestem trochę mniej wyspana, ale takie jest życie...
Włosy nadal mi strasznie wypadają. Nie wiem już co z tym począć...

wtorek, 4 listopada 2014

Horror czwartego skoku?A może to ząbkowanie?

3 listopada:
Dokładnie 23 października pochwaliłam się mamie, że Miki dwie noce pod rząd przespał od 21 do 5. I zapeszylam. Kolejne noce aż do teraz to koszmar. Groszek nie zasypia spokojnie, a nawet po uśpieniu przez suszarkę budzi się chwilę potem jeszczekilka razy. Gdy już uśmiech ok. 22, pobudki są potem ok. 23-24, 2, 4 i 6-7. I za każdym razem ponowne usypianie trwa ponad godzinę. W dzień chłopak jest tak zmęczony, że zasypia przy piersi. I teraz pytanie:zęby, skok rozwojowy, a może jeszcze coś innego? Zęby bo: trze z zaciętością dziąsła czym tylko popadnie. Rękę wsadza prawie całą. Ślini się bardzo. Ma na dole dwa wybrzuszenie w miejscach jedynek. Ale nie ma rozpulcgnionych ani zaczerwienionych dziąseł. I tu się trop urywa. To może to jednak wcześniejszy czwarty skok rozwojowy? Miki ma 15 miesięcy. To mogłoby się zgadzać. Wersję z głodem odrzucam od razu-Groszek waży 6700, więc przybiera ok. 30g dziennie, a tobardzo dużo jak na trzymiesięczniaka. Trudno, chodzę z oczami podpartymi zapałkami, alemusimy przetrwać ten kryzys. Kiedyś musi się skończyć.

4 listopada:
Nie zdążyłam zamieścić poprzedniego posta, a już się odmieniło. Dziś Miki zasnął o 21, obudził się tylko o 24, a potem o 5 i dospał jeszcze od 6 do 8. Oby to był stały powrót do normalnego spania. Trzymajcie kciuki! Wreszcie się wyspałam;-)

środa, 22 października 2014

Szczepienie "w prezencie" na trzy miesiące

Dziś mija trzecia nasza wspoólna miesięcznica. Niestety, prezent synek dostał marny: szczepienie. Pierwsze przebiegło jak z płatka, ale teraz nie było już tak dobrze. Przed wejściem do gabinetu nakarmiłam go, jednak nie zdążyło mu się już odbić, a ostatnio to ważna rzecz. W gabinecie dodatkowo Mikiego rozjuszylam ściąganiem przez głowę bluzki. Mały zaczął marudkować. Został zważony (6370), zmierzony (59 cm) i osłuchany. Potem nastąpił dramat. Musiałam chwycić mocno rączkę synka, a on zaczął się wyrywać. Po wkłuciu rozpłakał się w taki sposób, jakiego jeszcze dotąd nie widziałam. Zrobił się cały czerwony, a na twarzy malował się ból. Prawie się też rozpłakałam.  Potem druga ręka i noga. Miki był w tak złym stanie, źe nawet pierś nie pomogła. Utuliłam go mocno i to pomogło. Za drzwiami udało się już przystawić go do piersi i w końcu biedaczek zasnął. Póki co nie ma żadnych złych objawów, a nawet często się śmieje. Udało mu się tuż przed wyjściem zrobić kupkę, a to spory sukces zwiastujący dobry dzień. Ostatnio kupki pojawiają się co trzy, cztery dni, więc zrozumcie jaka to radość, gdy najpierw usłyszy się podejrzany dźwięk, a potem w pieluszce znajduje się ogromny skarb;-)

Z innej beczki: w poniedziałek spotkaliśmy sie z panią alergolog. Potwierdziła nasze obawy, że mały ma skórę skłonną do atopii. Poleciła Dexeryl do smarowania. Kupiłam, dziś wieczorem wypróbujemy.

Mata edukacyjna dotarła wczoraj. Pierwsze próby przebiegły obiecująco. Dziś Miki miał juź dość atrakcji, więc mata poczeka do jutra.

Mąż kończy drugi tydzień urlopu. Przyzwyczaiłam sie do dobrego i trudno będzie mi powrócić do zwyczajnego porządku, gdy sama przez cały dzień będę musiała zajmować się Mikim.

Miki ssie lewą rękę na potęgę. Prawą za to z zapałem ogląda. A największą rrajdę daje mu karuzelka- śmiech do zebry rozbawia mnie czasami do łez.

niedziela, 19 października 2014

Groszek został ochrzczony

Za nami ważna dla nas uroczystość: chrzest synka. Denerwowałam się przed nim jak przed maturą, a wszystko poszło gładko. Miki spał dziś aż do 4, więc piersi były tak przepełnione od 21, że w 20 minut zapełniłam mlekiem z jednej z nich 150-mililitrową butelkę. Od rana krzątałam się, by z wszystkim zdążyć na czas, a i tak wyjeżdżaliśmy z domu 20 minut przed msza. Na początku Groszek siedział w nosidełku i ciekawie się rozglądał. Po znaku krzyża uczynionym przez księdza na czole, zasnął i śnił słodko aż do końca kazania. Gdy musieliśmy już podejść do ołtarza, Miki rozbudził się i było mu nie w smak, że od razu nie przystawiłam go do baru. Po chwili spokojnego leźenia na rękach u taty zaczął marudkować i jeszcze przed polaniem wodą rozpłakał się. Jako jedyny spośród pięciorga dzieci;-) o dziwo, woda na głowie zaciekawiła go, ale po chwili urządził regularny koncert. Rozśmieszyło mnie to, a potem biegiem wyciągałam butelkę. Miki nie jest przyzwyczajony do butli, więc mleko zniknęło w czeluściach jego ust w kilkanaście minut. Potem się uspokoił. I tak dotrwaliśmy do końca mszy. Potem pojechaliśmy z rodzicami, chrzestnymi i babcią na obiad do restauracji. Było elegancko i smacznie. Miki przespał swoją imprezę. Otrzymał w prezencie furę pięknych ciuszków, książki, płytę z muzyką, aniołka z Rosenthala i tysiąc pięćset złotych, więc dostanie matę edukacyjną, kombinezon zimowy i szczepionkę na pneumokoki.


czwartek, 2 października 2014

Za chwilę będę łysa

Włosy wypadają mi garściami. Czytałam jeszcze w ciąży, że po porodzie może się to przydarzyć, ale nie myślałam, że w tak szybkim tempie mogę pozbyć się tak dużej ilości mojej gęstej czupryny. Gruby dotąd warkocz robi się coraz cieńszy. Ponoć są za to odpowiedzialne hormony. Czekam więc cierpliwie aż się uspokoją, bo inaczej będę musiała się rozejrzeć za gustowną peruką;-)

P.s.
Miki zrobił wczoraj rano sam kupkę. I znowu cisza w pieluszce...

poniedziałek, 29 września 2014

Uszkodziłam syna...

Szczerze przyznam, że nabroiłam. Pomimo ostrzeżeń położnej podałam Mikiemu Dicoflor, Biogaię i Delicol. Tak mu namieszałam w brzuszku, że najpierw miał wodniste kupki, a teraz, gdy odstawiłam wszystkie specyfiki, mój syn nie potrafi już sam zrobić kupki:-( w ubiegłym tygodniu trwało to aż trzy dni ciągiem. Przeszły problemy z dyschezją, a pozostał dużo poważniejszy klops... Położna stwierdziła, że probiotykami zachwiałam jego naturalną florę bakteryjną i poradziła, by dać mu czopki glicerynowe. I rzeczywiście, po nich Miki wypróżnił się bez problemu. Aż do wczorajszego wieczora... Czopek nic nie dał. Kupki nie zrobił przez całą niedzielę, w nocy i dziś też nic nie zwiastuje, by coś się zmieniło. Ponoć dzieci karmione piersią mogą nie wypróżniać się nawet kilka dni, bo mleko mamy zostaje całkowicie wchłonięte. Jest jeden warunek: dziecko tego nie odczuwa. A Miki niestety w nocy strasznie stękał i widać było, że z wysiłkiem chce pozbyć się brzuszkowego bólu. I nic. Dziś od rana też jest marudny. Odstawiłam czopki, by wreszcie Mikiemu przypomniało się, jak porządnie zadziałać. Boję się, że najpierw przyzwycził się, że probiotyki go przeczyszczają, a teraz czopki i będzie miał coraz większe problemy. Trudno..,Musimy się razem pomęczyć kilka dni i nocy, by wszystko wróciło do normy. I tylko mam do siebie wielki żal, że chciałam na siłę wyleczyć go z dyschezji zamiast po prostu poczekać:-(

Z innej beczki:
- we wtorek byliśmy w Gdańsku. Nasz aniołek przespał całą drogę nad morze, czyli ponad dwie godziny, a z powrotem był już chyba trochę wymęczony tym dniem, zapragnął karmienia dwa razy.
- czwartkowa wizyta u położnej przyniosła dwie informacje: Miki waży 5450 g i ma niestety atopowe zapalenie skóry. Muszę znaleźć migiem dobrego alergologa.
- z soboty na niedzielę po położeniu o 21, Miki pospał ciągiem aż do godz. 4. Myślę, że gdyby nie problemy z kupką, coraz częściej spałby aż tak długo.
- znaleźliśmy skuteczny środek na uspokojenie: pluszowy lew-grzechotka tak przyciąga wzrok synka,  że każdy smuteczek ostatnio szybko przemija. Czekam tylko cierpliwie aż Miki wyciągnie sam po niego ręce.

poniedziałek, 22 września 2014

Dwa miesiące Groszka

Dziś o godzinie 17.26 minęły dwa miesiące od kiedy Groszek jest z nami:-)
- waży około 5200 g
- mierzy ok. 54 cm
- ma ogromne niebieskie oczy. Ewidentnie po babci i prababci, bo my z mężem mamy zielone;-)
- śpi w nocy od godziny 21. Pobudka na jedzonko jest ok. 3 (choć z piątku na sobotę zdarzyła się o 4.20, na co moje piersi odpowiedziały jednodniowych zapaleniem z temperaturą, dreszczami i bólem mięśni jak przy grypie) i po 5. Ostatecznie wstajemy po 6.30. Ja staram się kłaść około 22, więc jestem nadal bardzo wyspana. Czasami wieczorem, gdy nie czuję jeszcze zmęczenia oglądamy razem z mężem choć kawałek jakiegoś programu, bym i ja miała coś z życia. Ale przyznam szczerze, że telewizji przed snem mi nie brakuje, więc wolę się wyspać lub w tym czasie pomyć spokojnie naczynia.
- w dzień zdarzają się półgodzinne-godzinne drzemki, jednak ostatnio Groszek najlepiej śpi podczas spacerów, gdy jest nakarmiony pod korek lub podczas jazdy samochodem. W ogóle uwielbia nosidełko- potrafi w nim przespać z trzy godziny, jak już wyjątkowo jest taka potrzeba. Nie chcemy, by tak długo leżał w niewygodnej i złej dla kręgosłupa pozycji, ale koniecznością są wyjścia do lekarza czy na zakupy. Spacery przestały być horrorem. Teraz już wiem, że nie ma co na siłę jechać z płaczącej synkiem, tylko usiąść na ławce, dać mu cyca i spokojnie można dalej spacerować. A powietrze małemu służy.
- Miki powoli wyrasta z dyschezji. Zdarzają się już coraz rzadziej ataki, a pozostało jedynie nocne postękiwanie, gdy budzi się na karmienie. Skończył się nam Sab Simplex, a Bobotic forte raczej nie pomaga. Po Biogai i Dicoflorze mały dostał tak płynnych kupek, że zrezygnowałam z ich podawania.
- trzy zabawki z karuzelki: małpka, zebra i słoń to przyjaciele Mikołaja. Uśmiecha się, gdy tylko usłyszy znajomą melodyjkę i małe zoo zaczyna wirować mu nad głową. Potrafi wtedy kilkanaście minut leżeć tak wpatrzony i wodzić wzrokiem za kolorowymi zwierzątkami. Miki uczy się coraz dłuższego przebywania w swoim towarzystwie. Nie nauczyliśmy go noszenia, więc w łóżeczku potrafi poleżeć już dłuższą chwilę, gdy ja zajmuję się sobą lub domem.
- mamy bardzo towarzyskiego syna. Podczas wszystkich naszych wyjść, a jest ich coraz więcej, Mikołaj pięknie śpi. Nie przeszkadza mu hałas, więc gdy na przykład w minioną sobotę świętowaliśmy 40-stkę w domu koleżanki, nie uciekaliśmy do domu, gdy zrobiło się głośno, tylko posiedzieliśmy aż do godziny 23. A Miki po powrocie został przeniesiony z wózka do łóżeczka i chyba niewiele pamięta z imprezy;-) A zrobił furorę! Wszystkie kobiety aż piszczały, gdy widziały, jak słodko śpi. Nasz aniołek!
- coraz częściej na twarzy Mikołaja gości uroczy uśmiech. Odpowiada na nasz śmiech lub sam uśmiecha się, gdy patrzy na przykład w stronę okna. Uwielbia patrzeć na światło i to sprawia mu przyjemność. Poznaje już twarze i głosy, więc babcie są zakochane do szaleństwa we wnusiu, który posyła im zalotny uśmiech na powitanie.
- Mikołaj pięknie trzyma sam głowę. Nie cierpi leżeć na brzuszku, ale gdy już się go położy, wspina się na rękach przez kilkanaście sekund.
- kąpiele nie kończą się już płaczem.
- apetyt wciąż dopisuje. W czasie skoków rozwojowych nie odklejał się od piersi. Teraz staram się robić jak najdłuższe przerwy, które wykorzystujemy na zabawę lub zabiegi pielęgnacyjne. Udaje się na maksimum pół godziny. Karmienie za to skróciło sie do kilkunastu minut.
- Miki śpi już tylko w swoim łóżeczku.
A oto i jubilat;-)







piątek, 12 września 2014

I po szczepieniu

W ubiegły czwartek Groszek został zaszczepiony po raz drugi w życiu. Wcześniej przepytaliśmy wiele osób, w tym położną i znajomą lekarkę, jaką opcję wybrać: nfz-owską czy płatną skojarzoną 5 w 1. Opinie były różne, ale przeważały te, że nie warto płacić za szczepionki obowiązkowe, a za te pieniądze lepiej kupić te na pneumokoki i rotawirusy. I teź tak zrobiliśmy. Pojechaliśmy na umówioną godzinę, ale chwilę musieliśmy poczekać. W tym czasie Miki smacznie spał i obudził się, gdy zgłodniał na szczęście na tyle szybko, że przed wejściem zdążył jeszcze porządnie się najeść. Pediatra zbadała go. Synek ważył wtedy 4600 g i był całkiem zdrowy. Opowiedziałam jednak o dyschezji i lekarka postraszyła mnie, że może to być nietolerancja laktozy. Poleciła podać laktazę i Biogaję. Potem przeszliśmy do pokoju obok i pielęgniarka poleciła mi trzymać synka jak do karmienia, by lewą rękę mia po jej stronie. Podczas wkłucia Groszek był spokojny, zakwilił dopiero, gdy płyn rozplywal się w jego ramieniu. Przytuliłam go mocno i od razu się uspokoił. Spojrzał na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami, a mi serce pękało. Pielęgniarka widząc, że Miki w ogóle nie płacze, przystąpiła do wkłuwania się w nogę. I znowu lekkie kwilenie, a po przytuleniu cisza. Po drugiej nóżce lekki dramat, ale pierś mamy działa cuda i po sekundzie na twarzy małego wymalował się spokój. I do domu. Bałam się gorączki, marudzenia i płaczu, ale nasz dzielny synek popołudnie po prostu przespał. Po ładnie przespanej nocy w piątek rano wybraliśmy się po raz pierwszy od porodu do mojej pracy. Miki oczywiście pięknie spał, czym spowodował wybuch matczynych i tacinych uczuć:-) A co dopiero się stało, gdy otworzył te swoje duż piękne oczy;-) Mój szef stwierdził, że chciałby synka, oczywiście w takim już wieku. Po nakarmieniu, przewinięciu i Pożegnaniu ruszyliśmy na spacer po parku. Przez dwie godziny pięknie spał. Pojechaliśmy jeszcze odwiedzić męża w pracy i wróciliśmy do domu. Popołudniu wpadła jeszcze moja mama. Za radą pediatry zaczęłam podawać Mikołajowi Dicoflor i Biogaję. I tak minął piątek. Niestety w nocy synek nam się zepsuł. Przez ból brzuszka budził się co godzinę. To pierwsza taka noc od narodzin, gdy się aż tak niewyspałam. Rano było jeszcze gorzej. Zrozumiałam, źe to przez laktazę. Od razu ją odstawiłam. Do popołudnia wszystko się unormowało. Wybraliśmy się więc na festyn śliwkowy pod miasto. Miki przespał cały wypad. Noc była już spokojniejsza. W niedzielę pojechaliśmy na działkę pożegnać sezon grillowy. Synek niewiele spał, częściej wisiał przy piersi. Zrozumiałam, że teraz zaczyna się kolejny skok rozwojowy i muszę się przygotować, że kolejne dni będą wyglądały podobnie. I nie pomyliłam się. W poniedziałek pojechaliśmy do biura parafialnego zarezerwować chrzest na 19 października. Dostaliśmy ochrzan od kobiety, że za szybko przyszliśmy, ale ksiądz wszedł w tej chwili do biura i nas przyjął. Nie mamy z mężem ślubu kościelnego, więc spodziewaliśmy się wymówek, ale nic takiego się nie stało. Młody ksiądz oczywiście zapytał o powód, ale na tym się skończyło. I cała wizyta trwała 5 minut. Potem jeszcze spacerek i do domu na obiad.
We wtorek popołudniu wybraliśmy się z Mikołajem na warsztaty dla mam. Oczywiście nasz aniołek przespał trzy godziny i na 5 minut przed końcem obudził się na karmienie. A ja wygrałam za dobrą odpowiedz na pytanie ręcznik kąpielowy, a w losowaniu zestaw "okołoporodowy", czyli wkładki laktacyjne, podkłady i kubki do mrożenia pokarmu. Podkłady już by mi się nie przydały, więc chciałam je oddać koleżance w ciąży, którą przypadkiem spotkałam na tych warsztatach. Ona wylosowała zabawkę dla dzieci od 9 miesiąca. Nie chciała wziąć podkładów, ale wcisnęła mi tę zabawkę, więc oddałam jej cały zestaw;-) Wróciliśmy prosto na czas kąpieli. Wszystko już czekało- mój perfekcyjny pan domu o to zadbał. Niestety, w nocy mały już był wyspany i budził się częściej niż zwykle.
W środę byliśmy na usg brzuszka. Wszystko z synkiem w porządku. Jestem baaaaaardzo szczęśliwa po tak dobrych wieściach:-) tylko powrót do domu popsuł mi tę radość. W środku miasta popsuł mi się samochód i musieliśmy czekać ponad dwie godziny na lawetę. Zdenerwowana przez taksówkarza, który zaczął na mnie krzyczeć, że stoję w niewłaściwym miejscu i wezwie straż miejską rozryczałam się. Na szczęście, mój aniołek mnie wspierał. Dwa razy go nakarmiłam i słodko spał. Gdyby i on płakał jak ja, dobiło by mnie to. A tak, wróciliśmy spokojnie do domu wózkiem i to był spacer Mikiego. A w nocy bajka- dziś obudził się jedynie o 2.30,5 i potem o 8. I jest spokojniutki- śpi grzecznie od dłuższego czasu bez bólu brzuszka i często się od rana uśmiecha:-) Kocham ten uśmiech!

piątek, 29 sierpnia 2014

Groszek i jego dyschezja

Groszek nadal cierpi. Bóle brzuszka przychodzą raz częściej, raz rzadziej, ale nie odpuszczają. Położna stwierdziła, że powinny minąć do ósmego tygodnia. Oby! Poczytałam sobie o tym, co gnębi mojego synka- nazywa się to dyschezją i ponoć mają to wszystkie noworodki, tylko niektóre lepiej sobie z tym radzą i po sobie nie pokazują, u innych jest gorzej, jak u Groszka. Sab simplex czasami pomaga, czasami nie. Zaleźy od dnia. Dziś jest lepiej- wczoraj byliśmy na usg bioderek. Wszystko jest dobrze, ale mały chyba przeczuwając badanie strasznie płakał. Musiałam przystawić go do piersi, by się uspokoił. Dostałam burę od lekarki, że Miki nie umie ssać smoczka. Ona ma oczywiście rację: pierś nie moźe być uspokajaczem, a Miki nie potrzebuje aż tyle mleka. Po powrocie zaczęłam więc naukę. Najpierw wypróbowałam smoczek Tommee Tippee, który w pierwszych dniach po urodzeniu trafił w kąt, bo Miki nim pluł. Po burzliwym płaczu zasnął ze smokiem w buzi i go ssał. Jednak gdy się obudził,  za Chiny już nie potrafił sobie przypomnieć, jak przed chwilą ssał i w efekcie nie dał go sobie utrzymać w buzi. Spróbowałam więc z amerykańskim cudem techniki. Dotychczas na spacerach działał jako uspokajacz przetrzymywany pieluszką przy buzi. Miki nie potrafi go utrzymać. Teraz będziemy próbować regularnie- moźe jak się ułoży w buzi, mały go polubi. Po smoczkopróbach przyszedł czas na leżeniu na brzuszku. Leżenie to za duże słowo, bo Miko nie potrafi po prostu leżeć. Połoźony na brzuszku od razu zaczyna się wiercić i podnosić pupę i główkę. Robi to pięknie, ale chciałabym, by ze względu na bóle, pomasował trochę brzuszek leżąc na nim. Nic z tego! Krzyk i płacz po trzech minutach. No nic- będę niestrudzona w katowaniu synka;-) Po tych wszystkich wczorajszych wysiłkach mały popołudniu zasnął na dłużej. A po 18 zasnął podczas wizyty siostry męża snem tak kamiennym, że nie mogłam go dobudzić na kąpiel. Już chciałam zrezygnować, ale gdy położyłam go do jego łóźeczka obudził się;-) Po kąpieli dość szybko zasnął, przespał od 22 do 1, potem od 2 do 5, następnie od 5.30 do 6.30 i od 7 do 8. Ostatnio takie godziny są  raczej normą, ale dziś wypróbowałam, czy Miki potrafi spać sam. Przespał całą noc w swoim łóżeczku, więc jestem spokojna- jeszcze się nie nauczył, źe nasze łóżko jest jego jedynym miejscem snu. Uff.
A teraz, nudzę się;-) Po porannym karmieniu Miki śpi już dwie godziny. Zjadłam śniadanie, umyłam naczynia, ogarnęłam mieszkanie, wymieniłam wodę w kwiatach, zrobiłam pranie i teraz jeszcze skrobnęłam wpis:-) Gdy ma się świadomość, że dziecko moźe się w każdej chwili obudzić, wszelkie prace idą migiem:-)
A teraz trochę faktów po ostatniej wizycie położnej:
- Miki waży 4300 g
- przybiera ok. 38 g dziennie
- żółtaczka minęła całkowicie
- zdecydowaliśmy się na szczepionkę skojarzoną 5 w 1, szczepienie 4 września
- położna kolejny raz utwierdziła mnie, że moja dieta nie ma wpływu na skład mleka i to nie ja jestem winna dyschezji, więc wczoraj wypiłam karmi i zjadłam kilka śliwek:-)

piątek, 22 sierpnia 2014

Miesiąc Mikołajka

Z okazji pierwszej miesięcznicy Mikołaja kilka myśli niepoukładanych:-)
- Miki waży ok. 4 kg 200 i przybiera dziennie ok. 60 g
- żółtaczka trzyma się dzielnie oczu i uszu
- byliśmy na usg jamy brzusznej. Mały byłgrzeczniutki, choć musieliśmy czekać na wejście ok.godz. Zaczął płakać,co zrozumiałe, dopiero, gdy pan od usg kleksnął nabrzuszek zimny żel. A wynik? Wszystko w porządku z nerkami i wątrobą- w szpitalu raczej panikowali
- znaleźliśmy sposób na udane spacery. Amerykański smoczek jednak jest pomocny. Choć Miko nie potrafi go sam utrzymać w buzi,to gdy przytrzymamy gokocykiem, staje się uspokajaczem i często pozwala zasnąć małemu. Możemy już spacerować nawet godzinę:-) aż mały nie zgłodnieje;-)
- od poniedziałku  trwa skok rozwojowy. Miki nie śpi w dzień ani w nocy i ciągle wisi przy piersi. Jest marudny i nawet na minutę nie pozwala się odłożyć do łóżeczka. Nie mam więc szans na spokojny prysznic czy śniadanie. Wszystko biegiem. A taki stan połączył się niestety z problemami brzuszkowymi. Na szczęście tonie kołki, ale problemy z gazami. Efekt? Mały co jakiś czas pręży się i z wysiłkiem na twarzy próbuje prutnąć. Tak go to trudzi, że czasami zaczyna popłakiwać. Kupiłam Sab Simplex, ale boję się go używać regularnie, więc zastosowałamgo jedynie trzy razy. Spektakularnej poprawynie ma jak dotąd, tylko chwilowa. Położna twierdzi, że to przez to, że moje mleko straciło efekt przeczyszczający i układ małego musi sam przejąć jego zadanie, a to może potrwać kilka tygodni...Czyli czeka nas ciężki czas po relaksującym pierwszym miesiącu. Za mną pierwsza w większości nieprzespana noc.
- trwa też okres odwiedzin znajomych i rodziny. Miki powiększył sobie jeszcze garderobę;-)
- pierwsze chustowanie mi nie wyszło- Miko znalazł się na dole brzucha i raczej nie było mu zbyt wygodnie...Jutro drugie podejście.
- mój mąż wrócił do pracy i tydzień z powodu opisanego wyżej dał mi się nieźle we znaki. Chciałabym, aby mąż był z nami codziennie przez cały czas- jego pomoc jest nieocenioną! Poza tym, mijamy się. Gdy wraca wieczorem szybki obiad, wieczorny spacer, kąpiel małego i się żegnamy- po 20 idę już z małym spać. Miko wciąż nie chce spać przez całą noc u siebie.gdy więc koło 21-22usypia w swoim łóżeczku, ja zasypiam też, bo wiem, ze przez nocne pobudki nie będę w stanie odpocząć choć przez 5 godz. Mąż jest nocnym Markiem, więc kładzie się koło 3, gdy ja albo śpię, albo karmię. Rano w ferworze przygotowań męża do pracy tym bardziej nie spędzamy razem czasu. Już nie mogę się doczekać aż mały zacznie przesypiać noce w swoim łóżeczku...
- mały coraz więcej czasu spędza na obserwacji- moja twarz przyciąga jego uwagę, a karuzelka zamontowana na łóżeczku zajmuje go na kilkanaście minut. To oczywiście stan rzeczy obowiązujący do ubiegłej niedzieli...Teraz nic już nie jest w stanie go zainteresować poza piersią...
- kocham nasz wózek!
- nie potrafię już sobie wyobrazić życia bez naszego Mikołajka.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Groszek na wyjazdowych występach

Mój mąż ma dwa tygodnie urlopu. Jeden tydzień już za nami. Wykorzystaliśmy go na normalne życie. Postanowiliśmy, że nie zamkniemy się w domu z powodu narodzin dziecka. Pojechaliśmy więc już na pierwsze zakupy do marketu, razem udaliśmy się do ubezpieczyciela, w piątek wpadliśmyna godzinę na urodziny do znajomej. A całą sobotę spędziliśmy na działce. Miki spał jak zabity w wózku,a ja miałam czas na relaks. Wczoraj pojechaliśmy na zaległe urodzinowe prawdziwe hamburgery. Usiedliśmy w letnim ogródku, postawiliśmy nosidełko obok nas i patrzyliśmy jakGroszek słodko śpi, gdy my wcinamy. Potem wizyta u mojego brata, który wczoraj obchodził urodziny. Mały całą wizytę przespał;-) Haj lajf! Okazuje się, że póki co Mikołaj jest tak grzeczniutki, że nie musimy z niczego rezygnować. To sprawia, że nie czujemy zmęczenia czy rutyny. Pewnie, że są słabsze chwile- po przespanej sobocie niedziela była dniem wiszenia przy cycu, ale kilka takich dni na całe trzy tygodnie (tak, dziś tyle kończy nasz synek;-)) to żaden problem.

Za nami wizyta patronażowa u pediatry: 3555 g, żółtaczka nadal trzyma, wszystko pozostałe w porządku:-) Czyli idzie jak z płatka.

A czy pisałam już, że Miko jest już odkikutowanym chłopcem? To stało się w piątek. Rano podczas spania w naszym łóżku kikut po prostu sam odpadł i dobrze, że go znalazłam- zostawiliśmy go sobie na pamiątkę;-) gdyby odpadł w ciągu dnia, moglibyśmy go gdzieś zgubić, bo Groszek w takie upały nosi jedynie pieluszkę.

Za chwilę wizyta położnej.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Groszek aniołek

Minął na szczęście czas bejbi bluesa i moje emocje, odczucia i wrażenia nie maja już ciemnych barw. Dziś obiektywnie mogę stwierdzić: mam synka aniołka:-) W dzień dużo śpi, więc mogę dużo zrobić i dla domu, i dla siebie.  Mikołaj praktycznie nie płacze- tylko gdy ma mokro, jest głodny lub mu za ciepło. A, i w jeszcze jednej sytuacji: nie lubi spacerów w gondoli... Podczas dwóch pierwszych półgodzinnych zaczął wyć dopiero pod  blokiem, ale wczoraj płakał od początku i dopiero,gdy usiadłam na ławce w parku i go nakarmiłam, chwilę przejechał w ciszy, po czym znowu ryk...Zamówiłam smoczek smoothie, może on uratuje nasze spacery...Innym Miko pluje na odległość.   Za radą położnej zrezygnowałam z namolnych prób usypiania dziecka i na siłę wkładania go do jego łóżeczka. Położna twierdzi, że mały ma zbyt silną potrzebę mojej bliskości i przyjdzie czas, gdy sama ustanie i pozwoli się odkładać. A póki co ma spać z nami, więc też tak robimy. Efekt? Tylko dwie pobudki w nocy z powodu mokrej pieluchy. On się wysypia, ja też w miarę dobrze śpię. Rano budzimy się o ósmej i karmieniem rozpoczynamy dzień. On potem sobie chwilę sam leży w łóżeczku i zajmuje się sobą, a ja mam czas na prysznic i poranną toaletę. I tak nam mijają dzień za dniem:-) Czuję, że jest coraz lepiej. Odnajduję się w macierzyństwie coraz bardziej i widzę je w pozytywnych barwach. Uczymy się siebie. Kocham go całą sobą, choć na początku miałam momenty, gdy nie potrafiłam przyswoić myśli, że ten mały szkrab zmienił już nasze życie o 180 stopni. A teraz każdy mimowolny uśmiech Mikołaja sprawia,źe dzień jest wspaniały. A nawet, gdy dziś mnie znowu obsikał, uśmiechnęłam się. Bo przecież jest nam razem tak dobrze! Gdy słucham opowieści innych mam, że dziecko ciągle płacze, że nie chce spać, to myślę sobie, że mam cudownego synka:-) zobaczymy, co będzie dalej, ale aż chcę krzyknąć: chwilo trwaj!
A teraz trochę faktów- Miko pięknie przybiera na wadze- dziennie ok. 30 g. We wtorek ważył 3290. Kikut nadal się dzielnie trzyma. Żółtaczka już prawie zniknęła. W poniedziałek wizyta patronażowa u pediatry.
Wczoraj byliśmy na zakupach w markecie, mały przespał je w nosidełku. Dziś jedziemy na inne zakupy i załatwić sprawę pieniędzy z mojego ubezpieczenia za urodzenie dziecka. Popołudniu wizyty gości.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Mikołaj nie chce spać!

Zaczęło się w sobotę po porodzie. Mały cały dzień wisiał przy piersi, spał odłożony do łóźeczka 10-15 minut. Po kąpieli wieczorem zasnął na szczęście szybko, obudził się o 23, potem jeszcze o 2 i już rano. W niedzielę powtórka z rozrywki...To samo w poniedziałek...Zrozumiałam, że mały po prostu tak reaguje na upały i nie będzie spał w dzień. Cieszyłam się za to, że dał nam wypocząć w nocy. Przerażały mnie wizje tego, że najbliższe tygodnie spędzę w jednym miejscu tylko karmiąc i przebierając malucha. Dopadł mnie bejbi blues. We wtorek przyszła położna. Ściągnęła mi szwy- wyłam z bólu, bo tak szybko się zagoiłam, że kilka zdążyło wrosnąć. Kazała trzymać Mikiego tylko w pieluszce. Wszystko według niej było w jak najlepszym porządku- mały pięknie przybiera, ja migiem dochodzę do siebie. Środa upłynęła identycznie- może jedna jednogodzinna sesja snu się pojawiła, Uff! Wieczorem  tradycyjnie już zrobiliśmy kąpiel. Małemu z całego ciałka schodziła skórka. Nasmarowaliśmy ją oliwką Nivea. Potem karmienie i usypianie. O zgrozo, około północy mały zrobił się cały czerwony- nie dał się dotknąć i płakał niemiłosiernie. Nie wiedziałam, co robić- włożyłem dziecko do wanienki i umyłem, ale on nadal płakał. Już mieliśmy jechać do szpitala, ale pismarowałam go całego bepanthenem i włożyłem w otulacz, by nie trzeba było go ubierać, dałam tacie, bym mogła ubrać buty i...cisza:-) udało sie małego uspokoić i w tym otulaczu spędził przy mnie noc śpiąc grzecznie aż do rana.  W czwartek i piątek bez zmian- maksymalnie godzina przespana w dzień. W sobotę przełom! Miki poczuł chyba obecność taty i pospaliśmy w dzień kilka godzin ciurkiem. Ucieszyło mnie to, bo wreszcie mogłam mieć chwilę czasu dla siebie. Pomyłam naczynia, umyłem włosy, zrobiłam pranie, wzięłam prysznic, zjadłam w spokoju obiad. A wieczorem pierwszy spacer!Wyjechaliśmy gondolką  dookoła osiedla. Podróż trwała pół godziny i mały cały czas obserwował otoczenie. Zakwilił dopiero pod blokiem. Niestety, ktoś nam potem podmieniłem dziecko. Po kąpieli Miki nie dał się uśpić. U nas rytuał jest taki: kąpiel, jedzonko i spać. Tej nocy karmienie, przebieranie pieluchy i próba odłożenia do łóźeczka trwały dwie godziny. I nic! Dopiero gdy zmęczona położyłam się do łóżka z małym, on zasnął. Potem odłożyłam go do jego łóżeczka. Budził się co godzinę. Nad ranem miałam dość, znów go zabrałam do siebie- wygrał;-) w niedzielę pospaliśmy więc razem do 9. Potem zmiana pieluchy,  karmienie i wizyta prababci. Mały po jedzeniu usnął snem kamiennym i znowu przespał praktycznie cały dzień. W nocy powtórka z rozrywki z soboty,z tym, że nie chciałam go już brać do siebie. Po dwugodzinnym usypianiu zasnął o 23, obudził się o 2.30 i od tej pory było tak: ja dwie godziny sypiam, on niecałą śpi. I tak aż do 7. Znów wygrał. Pospaliśmy przy nas do 8.30, gdy tatuś musiał wstawać do pracy. Niewyspany na maksa. Dziś nie powtórzyłam błędu ostatnich dni. Pozwoliłam Mikiemu pospać do 16, a teraz utrzymuję go w czuwaniu. Może gdy się zmęczy, prześpi spokojnie noc i ureguluje sobie sen, by nie było tak, że tylko jedną porę dnia uważa za tę, gdy trzeba pospać. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Trzymajcie za nas kciuki, bo z dwojga złego, to ja już wolę przesypiać noce niż mieć spokojne dnie;-) 
Pytania do Was: 
- czy pozwalałyście Waszym maluchom spać w Waszym łóżku?
- jeśli tak, to do jakiego momentu? 

sobota, 2 sierpnia 2014

Wspomnienia porodowe

Eh, ten tydzień minął tak szybko, że jeszcze nie zdążyłam opowiedzieć o tym, jak to się stało, że nasz synek jest już z nami od jedenastu dni.
Było tak.
Jeszcze w sobotę dwa tygodnie temu byliśmy na grillu u znajomych. Niedzielę przesiedziałem w domu, mąż pracował. W poniedziałek  wieczorem pojechaliśmy do przyjaciół. Posiedzieliśmy tam do 21. Czułam się świetnie. Mogłam wreszcie po długim czasie zobaczyć chrześniaka męża, za którym przepadam.
Na wtorek zaplanowałam badania- mocz i morfologia. Ok. 6.30 wstałam do toalety i zapomniałam, że powinnam zapełnić kubeczek:-) Powiedziałam do siebie, trudno- pójdę tylko oddać krew, a w środę zaniosę mocz. Położyłam się do łóżka. Mąż musiał wstać do pracy chwilę przed 7. Chwilę po 7 przekręciłam się z pleców na lewy bok, poczułam ukłucie w podbrzuszu i nagle zrobiło mi się ciepło i mokro w majtkach. Poderwałam się z łóżka jak opatrzona do wanny. Leciało i leciało, i leciało. Mąż szybko musiał załatwić zastępstwo na swój dyźur, ja w tym czasie starałam się ubrać z lecącą po nogach wodą. Po porannej toalecie ruszyłam do kuchni zrobić sobie kanapkę, jak to radzono nam w szkole rodzenia. Drugą zrobiłam dla męża. Oczywiście, z nerwów zjadłam tylko pół. Szybko zadzwoniłam po taksówkę. Tuź po 7.30 byliśmy w szpitalu. Najpierw trafiłam do sali, gdzie podłączony mi ktg i sprawdzano, czy mam czynność skurczową. Niestety, nic nie czułam. Pielęgniarka przyjmująca nas stwierdziła, że maluch usnął i mam przełożyć się na prawy bok. Dopiero wtedy poczułam pierwsze baaaaardzo delikatne skurcze. Po kilkunastu minutach trafiłam do izby przyjęć. Tam bardzo dokładnie mnie o wszystko wypytywano, włącznie z tym, w którym roku życia miałam wycięty wyrostek. Ze zdenerwowania nie mogłam szybko policzyć, więc rzuciłam pierwszą cyfrę około której mogłam mieć tę operację. Dziś wiem, że pomyliłam się wtedy;-) Pytano także o mój i męża zawód, status materialny...
Po kilkudziesięciu minutach do gabinetu weszła moja pani gin, która szczęśliwie tego dnia miała dyżur. Zbadała mnie i stwierdziła, że szyjka jest dość krótka, ale miękka jedynie w 95 proc. (Cokolwiek to mogło oznaczać;-)). Powiedziała, że wszystko ok, ale wolno się rozkręca akcja, a to niezbyt dobrze. Po jej wyjściu pobrano mi krew i przebrałam się w koszulę do porodu. Mąż czekał cały czas za drzwiami. Gdy wyszłam, poszliśmy już prosto na porodówkę. Dostaliśmy nawet dwie sale do wyboru, ale po zwiedzania w szkole rodzenia od razu wiedziałam, którą wybrać, bo ostatnio wyremontowano w niej łazienkę. Miała też podwójny fotel do masażu, piłkę, nowoczesne łóżko, worek sako. Słowem, wszystko, co mogło mi się przydać.Była godzina 9.  Od razu wskoczyłam na piłkę. Za chwilę przyszła położna, która miała z nami rodzić. Uśmiechnęłam się na jej widok, bo nie mogłam lepiej trafić! Pani Gosia jest znana z tego, że jest cudownym fachowcem i osobą. Uśmiechnięta, spokojna, rzeczowo odpowiadająca na głupie nawet pytania, a przede wszystkim z poczuciem humoru, co rozładowywało napięcie podczas płynących godzin. Pierwsza dyspozycja: prysznic w cieplej wodzie i czopki rozkurczowe. W tym czasie mój mąż musiał wyjść na chwilę do pracy, a że ma do szpitala żabci skok, byłam spokojna. Po drodze miał zjeść śniadanie ( zjadł dwa pączki i lody;-)Mój łasuch!) . Posiedziałam pod prysznicem z pół godziny, poskakałam na piłce, a mąż w tym czasie wrócił. Poczułam mocniejsze skurcze, ale położna zapowiedziała, że jak do 13 akcja się nie rozkręci, dostanę oksytocynę. Zaparłem się, że jeśli się da, nie chcę jej. Wiedziałam, że po niej bóle są takie, że gryzie się ścianę. Około 12 miałam zaledwie 3 cm rozwarcia. I skakałam na piłce, i siedziałam długo pod prysznicem. Mąż wykorzystał zaletę dwuosobowego fotela do masażu kręgosłupa i smacznie sobie na nim zasnął. Około godz. 14 skurcze miałam już co 5 minut, ale rozwarcie nie postępowało. Skurcze nie były też bardzo bolesne. Pani Gosia stwierdziła, że naprawdę zacznę rodzić, gdy mnie usłyszy na korytarzu. Około 15 doszliśmy do ściany. Mnie skurcze coraz bardziej bolały, bo niestety, były to skurcze krzyżowe- ponoć najboleśniejsze z tych jeszcze mało bolesnych. Tylko prysznic jako tako pomagał. Ale jeszcze nie krzyczałem;-) wreszcie zmądrzałam. Pimyślałam, że i tak, i tak będzie bolało, a perspektywa kolejnych godzin z takimi tępymi nicniedającymi bólami była okrutna. Poprosiłam jednak o oksytocynę. Dostałam ją przed 16. I nagle wszystko się zaczęło! W godzinę zaczęłam krzyczeć z bólu, gryźć łóżko i prysznic już nic nie dawał. Ok. 17 było już pełne rozwarcie. Gdy poczułam parcie na pęcherz, położono mnie na łóżku i akcja się zaczęła! Nogi do siebie, trzymać ręce pod kolanami, w szczycie przeć i przyciągnąć brodę do klatki. Pani Gosia rzuciła: jeszcze kolkanaście minut i będzie po wszystkim. Nie mogłam w to uwierzyć!no i zaczęłam przeć. Wszystko szło sprawnie, nawet miałam okazję dotknąć wychodzącą główkę. I nagle coś się zacięło. Parłam i parłam, nic. Poczułam szczypanie. Pomyślałam, że to już. Niestety, jeszcze trochę musiałam się pomęczyć. W końcu pojawiła się główka i Groszek przyszedł na świat. Była 17.26. Przeraziłam się, bo gdy tak położna przenosiła mi na brzuch maluszka, on przez kilkanaście sekund nie zakwilił. Krzykrznęłam do niego: płacz, płacz! Wtedy wydał z siebie pierwszy głos i od razu mi ulżyło! Potem tatuś przeciął pępowinę, Groszek trafił na stół obok na ważenie,mierzenie i pierwsze badanie. A dla mnie zaczął się kolejnyból, którego się nie spodziewałam. Okazało się, choć dopiero z wypisu, że mały miał owinięte pępowiną szyjkę i bark, więc główka przez to niechciała wyjść i mocno popękałam. Nie było czasu na nacinanie. Gdy powinnam cieszyć się moim synem, płakać ze szczęścia, ja czułam ból szycia. Osiem szwów spowodowało, że zamiast korzystać z pierwszych chwil macierzyństwa, myślałam o czymś zupełnie innym. Groszek dostał 10 punktów. Gdy wrócił do mnie po kilkunastu minutach na pierwsze karmienie, nie wiem, jak to zrobiłam- to było takie naturalne!Od razu zaczął pięknie ssać zgodnie z wytycznymi ze szkoły rodzenia. Po karmieniu zabrali go od razu na usg, bo podejrzewano powiększoną wątrobę i jakieś problemy zukładem moczowym. I z dwóch obowiązkowych dla mnie pierwszych godzin zrobiła się niecała godzina. Ale chciałam wiedzieć o wszystkim jak najprędzej, więc nie mam pretensji. Syn z usg pojechał prosto na salę poporodową. Tam nim nie wstałam zajął się nim dzielny tatuś. Jeszcze chwilę musiałam czekać na przyjście pielęgniarki i jak gejsza podreptałem do dziecka. Od rana rezerwowałam jedynkę, jednak nie zwolniło się tam miejsce i trafiłam na towarzyszkę z dzień starszym synem, Tomaszem. Asia udzieliła mi pierwszych rad, bo urodziła trzecie już dziecko. I to jakie-o wadze 4700! Swoją drogą, teżpękła i miała tylko jeden szew więcej;-) pierwsze wspólne chwile spędziliśmy głównie na wpatrywaniu się w Mikołajka, który słodko spał. Ja miałam czas na prysznic, a dumny tata czuwał nad swoim syneczkiem. Gdy poszedł, rozpoczęła się trudna noc. Okazało się, że moja towarzyszka chrapie jak ruski czołg, jej syn co chwilę płacze żądając jedzenia, a mnie potwornie boli krocze. Dostałam dwie tabletki paracetamolu. Pomogły na pół godziny. Około 3 mały zaczął płakać. Ledwo co podniosłam się z łóżka, by go wziąć w ramiona. Położyłam go obok siebie, nakarmiłam na leżąco i tak dotrwaliśmy do 5, gdy na oddziale zrobił się ruch. Spałam więc z trzy godziny, ale adrenalina sprawiła, że nie czułam się wcale zmęczona. Od rana kolejne badania, szczepienia, obchód. Po śniadaniu pielęgniarka przyszła z nowiną, że zwolniła się jedynka i czy chcę się przenieść. Jasne, że chciałam! Od razu z wszystkimi bambetlami pojechałam do sali, gdzie mogłam wreszcie poczuć się swobodnie. Około 12 przyszedł mąż. Potem zawitali jeszcze moi rodzice, brat, siostra męża i teściowa. Zachwytom nie było końca! Młody dostał pierwszego misia od wujka i ubranka od dziadków. Cały dzień mi upłynął na leżeniu i karmieniu. Tatuś mógł wziąć pierwszy raz synka na ręce. Nie było to dla niego łatwe wyzwanie;-) przyszły też wieści na temat zdrowia Mikołajka- wątroba jest rzeczywiście nieco powiększona, ale bez dramatu. O układzie moczowym lekarz nawet nie wspomniał, więc podejrzenia się raczej nie potwierdziły. Tym bardziej, że Groszek siusiał normalnie. Mąż popołudniu dość szybko wrócił do domu skręcać łóżeczko. Ja przygotowałam się do odespania trudów porodu. Najpierw było bardzo dobrze. Miki dał mi odpocząć do 23. I przyszedł mały kryzys. Karmiłam go od tamtej pory do pierwszej w nocy i co chciałam go włożyć do wózeczka, on zaczynał płakać. O 1 przyszła pielęgniarka sprawdzić, jak sobie radzę. Gdy opowiedziałam jej o poprzednich 2 godzinach stwierdziła, że mały nie jest głodny, a potrzebuje bliskości. Położyła mi go do łóżka, Miki possał dwie minutki i zasnął. Tak dotrwaliśmy do rana. Podczas obchodu usłyszałam, że ładnie i szybko się goję, więc możemy już dziś wyjść do domu, tylko musimy poczekać do 17.26, by pobrać małemu krew do badań genetycznych. Ok, nie było problemu! Mąż tego dnia chciał zrobić pępkowe, bo myślał, że do piątku mnie przetrzymają, więc ostatecznie zamiast do domu zaprosił kolegów do pubu. O 18 byliśmy gotowi do wyjścia. Mąż przyjechał z moim tatą i nosidełkiem. Ubrałam małego, ale pierwsza próba włożenia go do nosidła pokazała, że za grubo. Od razu płacz. Zdjęłam mu więc spodnie i od razu sukces! Pożegnaliśmy się, zabraliśmy tobołki i poszliśmy w stronę wind. Mały zaciekawiony rozglądał się grzecznie. Od razu wpadł w oko pielęgniarce, która jechała z nami windą;-) jeszcze tylko przypięcie nosidełka pasami i w drogę! Mały ani razu nie zakwękał. Gdy weszliśmy do mieszkania, ha stole czekały kwiaty, a w pokoju małego łóżeczko. Póki Miki był grzeczny, posiedział jeszcze w nosidełku. Potem karmienie i usnął snem kamiennym. Trzy godziny spał bez przerwy! Zdążyłam się umyć, rozpakować, zrobić w domu porządek na błysk, umówić się z P położną środowiskową na wizytę kolejnego dnia i odpocząć. Tatuś w tym czasie opijał swój skarb. O 23 jeszcze karmienie godzinne i znowu sen. Przed pierwszą zmiana pieluchy i kolejna faza snu. Tym razem to ja pierwsza obudziłam się po 5 i zaniepokoiłam, że mały śpi za długo bez karmienia. Nie wybudzając go podałem mu pierś, a gdy o 6 skończył śniadanie, pospaliśmy jeszcze prawie do 10. Sobota minęła leniwie. Za nami pierwsza kąpiel. Niestety, nasz synek nie przepada za nią. O ile pluskanie go nie przeraża, tylko denerwuje- nie chce dać myć paszek czy nóżek, o tyle wyciąganie go z wanienki i osuszanie to już ryk na cały blok. Podobnie z przewijaniem- nie znosi go! Kolejna noc upłynęła spokojnie. Po kąpieli o 21 sen, o 23 karmienie godzinne, potem jeszcze pobudka o 4 i o 8 pobudka. A kolejny wpis nie będzie już tak różowy: moje dziecko nie chce spać w dzień!

czwartek, 24 lipca 2014

Groszek jest już z nami!!!

Oto Mikołaj:-) Urodził się we wtorek 22 lipca o godz. 17.26. Ma 53 cm wzrostu, ważył wtedy 3260 g. Jest cudowny! Więcej, gdy się ogarnę,dziś wracamy do domu.

P.S. Przepraszam za pomyłkę z wagą;-)

czwartek, 17 lipca 2014

Skurcze, skurcze

Bez samochodu spędziłam ostatnie dni siedząc w domu. I ogarnęłam mnie całkowita mania wyobcowanie domu, by czekał czyściutki na przyjazd nowego lokatora. Mycie kuchennych szafek, pranie i prasowanie, porządki w komodzie, przesadzacie kwiatów, a dziś nawet zabrałam się za mycie okien. Jeśli chodzi o mieszkanie, uważam, że jest już gotowe na mój poród;-) I wydaje mi się, że Groszek już też coraz chętniej by wyszedł. Od kilku dni odczuwam mocne skurcze przepowiadające. Dotąd pojawiały się albo wcześnie rano, albo późno wieczorem szczególnie wtedy, gdy leżałam na lewym boku. Od wczoraj pojawiają się także w ciągu dnia. Pomaga chodzenie. Nie odszedł mi jeszcze czop i nic nie wskazuje, by akcja się rozkręcała. Jestem ciekawa, czy to, że skurcze są coraz mocniejsze oznacza, że już niebawem zamienią się w porodowe. Szczerze, to nic nie miałabym przeciwko temu;) I tak już teraz budzę się w środku nocy-pomiędzy 3 a 5.30 i tuptam do toalety, więc wcale nie czuję się jakoś super wyspana i wypoczęta rano.
Dziś mój najwspanialszy tata przywiózł naszego kochanego peżusia. Okazało się, że to nie akumulator ani rozrusznik, a przepalony bezpiecznik. Szukania było od groma, a naprawa samej usterki zajęła 3 minuty;) Tata mechanik to prawdziwy skarb! Wiem doskonale ile kosztowałaby taka naprawa w serwisie...A w moim przypadku skończyło się na serniku, który tata uwielbia;) Teraz jestem w końcu mobilna- jutro wyruszę na zakupy obiadowe po tygodniu opróżniania lodówki do zera.

piątek, 11 lipca 2014

Trzy kilogramy Groszka

We wtorek oprócz tego, że zepsuł mi się samochód, wydarzyło się też coś miłego- byliśmy u pani gin.  Usłyszałam, że moja szyjka jeszcze trzyma, ale z tych słów wynikało, że w każdej chwili mam być gotowa na poród. Groszek podczas usg ruszał rozkosznie ustami. Z pomiarów wynika, że we wtorek ważył ok. 2900, więc dziś osiąga już pewnie 3 kg. Jest w pełni rozwinięty, więc nic wielkiego się nie wydarzy, jeśli już dziś zapragnąłby przyjść na świat. Teraz czekamy do 28 lipca. Jeśli do tego czasu nic się nie wydarzy, dostaniemy skierowanie na regularne ktg. Kolejna wizyta 24.
Co wynika z wizyty? Że już na poważnie myślę, że w każdej chwili mogę trafić na porodówkę;-) Tym bardziej, że od wczoraj coraz mocniej i dłużej odczuwam skurcze przepowiadające. Dziś obudziły mnie o godzinie 5 i na serio przestraszyły. Pomogło przełożenie się na drugi bok, więc uspokoiłam się i ponownie zasnęłam. O 8 nastąpiła powtórka z rozrywki, ale tym razem skurcz był dłuższy. Ustał sam po kilku minutach.
Z innej beczki: od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką laktatora Lovi prolactis. Już zdążyłam się z nim zapoznać. Jest bardzo prosty w obsłudze, więc nie było dużo zabawy;-) Do tego podoba mi się estetycznie- posiada praktyczną torbę, a wyświetlacz w czytelny sposób pokazuje, co się aktualnie dzieje. Mam nadzieję, że mi się przyda i będzie moim pomocnikiem:-)

czwartek, 10 lipca 2014

O tym, jak ciężarna jechała na holu

Jak nie urok, to to drugie... Wybrałam się we wtorek na zakupy. Przejechałem moim peżusiem pół miasta ładując tylko kolejne siatki. Dojechałam do ostatniego punktu wycieczki- hipermarketu, który mieści się kilka ulic od mego domu. Miałam tylko jedną rzecz do kupienia, więc w ciągu kilkunastu minut byłam z powrotem w podziemnym parkingu. Wsiadam do auta, wkładam kluczyk do stacyjki, przekręcam go i cisza jak makiem zasiał... Próbuję jeszcze z 10 razy i nic...Otwieram klapę, jakbym była znawczynią tematu, ale nią nie jestem- wszystko przy silniku wygląda normalnie. Nie unosi się dym, nie ma płomieni, więc nic z tego oglądania nie wyszło pomocnego. Dzwonię do taty. Dzięki Bogu jest mechanikiem, więc podpowiada mi, bym otworzyła opakowanie akumulatora, bo może jakieś elementy się poluzowały. No tak- łatwo powiedzieć, gorzej zrobić: opakowanie było tak założone, że szamotałam się z nim kilka minut i nic. Na szczęście tata w tym momencie zadzwonił i powiedział, że mam czekać, bo urywa się z pracy i do mnie jedzie. Ulżyło mi! Już widziałam siebie wracającą pieszo do domu i martwiącą się, czy teraz autu nic się nie stanie, gdy będzie tak dłużej stał pod marketem. Tata przyjechał, natrudził się i nic- to chyba nie akumulator...Trzeba jechać na kanał. Niestety, kolega obsługujący w taty firmie lawetę do końca tygodnia ma urlop, więc zapadła decyzja- holujemy peżusia pod mój blok. Oczywiście, nie byłam wyposażona w linkę. W bagażniku znajdę różne cuda- od butów poprzez trzy parasole i kubek termiczny. Ale linka?Biegnę więc do marketu i wybieram najlepszą (czytaj najdroższą). Tata mocuje linkę i okazuje się, że kierownica jest mocno zablokowana i z ogromnym trudem można nią kręcić. Ale nic to- próbujemy. Najgorzej było wyjechać z parkingu. Strasznie się bałam, że kogoś walnę i będę jeszcze miała problemy. Na szczęście, poszło to płynnie, wyjechaliśmy na główną ulicę. Dojechaliśmy w okolicę mego bloku, zostały jeszcze tylko trzy zakręty. Wchodzimy w pierwszy i...linka pękła....Machnęłam ręką tacie, by szybko odjechał, bo nie chciałam mu walnąć w tył. Szybko się zatrzymałam wstrzymując przy tym nieźle ruch. Tata zasupłał moją nową superlinkę na 10 węzłów i jakoś dojechaliśmy na miejsce. Wczoraj tata zabrał akumulator do pracy i dziś go sprawdził. Niestety, najprawdopodobniej to nie on jest winny...Za chwilę się okaże- tata już jedzie do mnie, by włożyć go do peżusia.
Akurat teraz musiało się to wydarzyć! Ja już na ostatnich nogach i nawet po zakupy obiadowe nie mogę sie wybrać, bo w taki upał nie ruszę się pieszo z domu...Uziemiona będę pewnie jeszcze przez jakiś tydzień. Dobrze, że wszystko dla małego już mamy. Jakby co, to do szpitala i tak pojadę taksówką, ale bez auta trudno żyć...


poniedziałek, 7 lipca 2014

Groszkowa pocztówka z Jastarni

No to wracamy:-) Mąż zrobił mi wielką niespodziankę i zaplanował urlop tak, byśmy jeszcze przed porodem zdążyli pojechać nad morze. Wsiedliśmy więc w pociąg w czwartek z samego rana i koło 12 byliśmy w Jastarni. Uwielbiam to miejsce! Jeździmy tam z A. co roku odkąd jesteśmy parą. Mam same pozytywne wspomnienia związane z tym miejscem i często zimą, gdy denerwuje mnie już mróz i śnieg, wspominam wakacje oglądając zdjęcia. W tym roku było jednak inaczej niż zwykle. Byliśmy tam w trójkę. Nie spędzaliśmy czasu aktywnie, jak to zwykle bywało, a w zamian niespiesznie spacerowaliśmy i leniuchowaliśmy na plaży. Ja oczywiście uciekałam przed słońcem, więc wracam tak samo blada, jak przed wyjazdem;-) Pogoda nam absolutnie dopisała! Od czwartku aż do wczoraj było z dnia na dzień coraz cieplej i nie spadła tam  nawet kropelka deszczu. Uciekliśmy więc przed wczorajszymi burzami i ulewami:-) Wieczorami chodziliśmy do pubu, w którym właściciele traktują nas już jak swojaków i oglądaliśmy mecze. Ja przy Tymbarku jabłkowy-wiśniowym, mąż przy bursztynowym trunku;-) Wypoczęliśmy, naładowaliśmy akumulatory na najbliższe miesiące i spędziliśmy razem czas, co ostatnio nie zdarzało się zbyt często z powodu nadmiaru obowiązków w pracy męża. Słowem: raj!
A teraz o trochę słabszej stronie takiego wyjazdu. Pierwsza noc przyniosła atak paniki. Pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło. Obudziłam się około 2 i poczułam ucisk w podbrzuszu jakby Groszek pchał się do wyjścia. I wtedy przyszedł mi do głowy czarny scenariusz: a co, jeśli to już? W Jastarni nie ma szpitala, trzeba by było jechać aż do Pucka lub wzywać karetkę. Myśli kotłowały mi się przynosząc tylko strach i nerwy. Zaczęłam sprawdzać, czy odeszły mi wody. Nic takiego się nie wydarzyło. I pewnie właśnie przez tę panikę nie mogłam już odróżnić, czy jeszcze coś czuję, czy to tylko moja wyobraźnia pracuje. Budziłam się co pół godziny. Szperałam w internecie co pierwsze: skurcze czy odejście wód. Na szczęście na jednym z portali, gdzie doradzają ginekolodzy wyczytałam, że to może być efekt zapalenia pęcherza. Byłam wyposażona z Prenatal urocare. Połknęłam tabletkę i zaczęłam się psychicznie uspokajać, że przecież nawet jeśli to już, dramatu nie będzie. Ale rano po dziwnym ucisku nie było już śladu. Do końca urlopu miałam jednak w głowie myśl, która nie przyszła mi do głowy przed wyjazdem: choć termin mam wyznaczony na 27-28 lipca,  Groszek może chcieć przygód wcześniej. Często więc sprawdzałam, czy aby na pewno nie odpływają mi już wody;-) I jeszcze jedna rzecz: spanie bez mojej specjalnej poduszki jest teraz dla mnie męczarnią;-)
Za prawie dwie godziny będziemy w domu. I może już się dziać wszystko- torba czeka;-)



środa, 25 czerwca 2014

Ciuszkopranie, czyli Groszek ma pełną szafę

Niedziela upłynęła w miłym towarzystwie gości. Wpadli moi rodzice, brat, teściowa i szwagierka. Oczywiście, wszyscy byli ciekawi, co też zawiera już wyprawka Groszka. W ruch poszły ciuszki, kocyki, ręcznik, podgrzewacz, a przede wszystkim wózek. Został rozmontowany, poskładany, wypróbowano wyposażenie. Rozmowa przez calutki wieczór dotyczyła Groszka i generalnie dzieci. Mamom zebrało się na wspomnienia:-)
Poniedziałek to Dzień Taty. Mąż dostał więc od synka nie tylko radosne kopniaki, ale także babeczkę z kremem i owocami. Wieczorem wybraliśmy się do mojego taty z życzeniami, a potem na cmentarz do teścia zapalić znicz.
Wtorek. Pamiętacie, jak wspomniałam, że wzięłam udział w pewnym konkursie i liczę, że wygram laktator? Oczywiście się przeliczyłam, ale w ramach wyróżnienia zdobyłam butelkę. Dobre i to;-) Zabrałam się  też za pranie. Sterta była ogromna! Najpierw w obroty poszły największe rzeczy- prześcieradło, ręczniki, koce. Roboty co niemiara, szczególnie z płukaniem. Wywiesiłam to wszystko na balkon i w tej chwili usłyszałam grzmot burzy. Pięknie! Pędem pranie zebrałam i przewiesiłam do łazienki...I na tym trzeba było zakończyć, bo linek nie starczyło już na ciuszki...Zabrałam się więc za nie dzisiaj. Myślałam, że kupiłam ich niewiele, ale podczas prania uświadomiłam sobie, że kilka rzeczy mogłam sobie podarować. Teraz czeka mnie żmudne prasowanie. I zabierzemy się wtedy za pakowanie torby:-)

sobota, 21 czerwca 2014

Pierwszy rok minął jak jeden dzień

Dziś dla nas dzień szczególny:-) Dokładnie rok temu o godzinie 16 powiedzieliśmy sobie "tak". Ja w sukience uszytej na wzór tej Audrey Hepburn z filmu "Funny face", z bukietem z eustomy własnoręcznie zrobionym i w koronkowych rękawiczkach pożyczonych od mamy, a on w klasycznym garniturze, w którym wyglądał bosko. Pogoda nie zawiodła. Było cieplutko, a nawet gorąco. Nie to, co dziś...
Po przysiędze złożonej w urzędzie, życzeniami od gości i lampce szampana pojechaliśmy bryczką do hotelu, w którym czekała już na nas sala. Pierwszy taniec do utworu "Sway" . Goście nie mogli się nadziwić, gdy przyznaliśmy, że nie ćwiczyliśmy wcześniej. On prowadził mnie jak rasowy tancerz. Całą noc nie schodziliśmy z parkietu.
Eh, łezka się w oku kręci:-)  Tym bardziej, że mój mąż od rana wprowadza romantyczny nastrój. Z samego rana pobiegł do sklepu po świeże bułki, zrobił pyyyyyszne śniadanie. W prezencie ( choć prosiłam, by w tym roku nic nie kupować ze względu na wydatki wyprawkowe) kupił mi serduszko- charmsa do bransoletki. Potem było słodkie leniuchowanie, a przed chwilą wróciliśmy z kolacji w dobrej restauracji. Zjadłam żurek z przysmażanymi ziemniakami i pierś z gęsi w śliwkowym sosie z kopytkami i czerwoną kapustą. Pycha! A wszystko to w atmosferze radości z oczekiwania na Groszka. W końcu rok temu był dopiero w planach. Dziś z nami świętował w brzuchu, a za rok jako duży już chłopiec wybierze się z nami do restauracji;-)



środa, 18 czerwca 2014

2400 groszkowych gramów

Kolejna wizyta u pani doktor za nami:-) I same dobre wiadomości! Moja szyjka trzyma się dzielnie. Odgięła się do tylu, ale jej długość pozwala przewidywać, że maluch nie spieszy się na ten świat i przyszłe tygodnie jeszcze spędzi w moim brzuchu. Podczas usg Groszek pił słodko wodę. Wyglądał jak mała rybka;-) Niestety, jest trochę przyciśnięty twarzą do łożyska i martwię się, by nie miał noska jak kartofel przez to, ale pani doktor uspokajała nas, że jak mu będzie bardzo źle, to sam się przesunie. Wszystkie narządy pięknie się rozwijają. Nasz synek waży już wg różnych programów 2300-2400 g. Obstawiam więc, że Groszek po porodzie będzie ważył ok. 3500 g. Zobaczymy, czy moje przeczucie się sprawdzi;-) Wciąż nie tyję, ale gin stwierdziła, że widać już tak zostanie do końca ciąży, że to w małego będę inwestować. Dostałam jedynie tabletki z żelazem powolnego uwalniania, by podciągnąć trochę wyniki, bo poniżej normy mam hemoglobinę, hematokryt i erytrocyty. Żelazo spada, ale na początku ciąży miałam go za dużo, więc teraz jest w granicach dolnej normy i lepiej, by już tak zostało i by zahamować dalszy spadek.
W piątek dotarł wózek. Jest rewelacyjny tak na sucho. Zobaczymy, czy sprawdzi się także w praniu;-)  W sobotę natomiast ruszyliśmy na objazd po mieście. Wpadliśmy do trzech sklepów. Rezultat: kupione łóżeczko, pościel, prześcieradło, ręcznik z kapturkiem, koszula nocna dla mnie, pampersy, termometr do wody, czapeczka, oliwka, koc, kołdra i poduszka. Czyli łącznie z internetowymi zakupami, na które czekam, zdecydowaną większość na liście mogłam już odhaczyć;-) dziś zamówiliśmy materac. Biłam się z myślami, jaki wybrać. Gryka odpada- za dużo naczytałam się o robakach, pleśni i innych "gratisach". Kokos odpada, bo za twardy. Lateks odpada, bo za drogi i może uczulać. Zatrzymaliśmy się na takim z pianki wysokoplastycznej o właściwościach antyalergicznych firmy Hilding. Nie chcę już myśleć, czy dobrze zrobiliśmy. Ten temat w mojej głowie uważam za zamknięty- nic już teraz przecież nie zmienię.
Przez internet kupiłam też koszulę do porodu. Ma po bokach guziczki ułatwiające karmienie i słodkie dwie żyrafki. W szkole rodzenia poradzili nam, by nie inwestować za dużo w taką koszulę, bo po porodzie czasami bywa, że nadaje się do wyrzucenia. Zapłaciłam więc łącznie z przesyłką 22 zł;-) A na potem kupiłam w sobotę koszulę nocną zdecydowanie lepszej jakości i bardziej elegancką. Ma również system ułatwiający karmienie- dwie klapki w miejscu piersi.
Teraz muszę jeszcze wybrać się do apteki po Octenisept, Bepanthen, sól fizjologiczną, jałowe gaziki. Z wanienką się wstrzymamy do ostatniej chwili. Mamy niezbyt duże mieszkanie, więc chcemy je zagracić jak najpóźniej;-) Dyskutujemy też wciąż o przewijaku. Z zakupem laktatora też się wstrzymuję- wzięłam udział w jednym konkursie i mam cichą nadzieję, że ten przyrząd trafi właśnie do mnie. Jednym zdaniem: daję sobie czas do końca czerwca, by całkowicie skompletować wyprawkę:-)
A tak wyglądamy w 35. tygodniu:-)


środa, 11 czerwca 2014

Lepiej późno niż wcale, czyli o kompletowaniu wyprawki

Mija ósmy miesiąc, a my wciąż nieprzygotowani na przyjęcie nowego domownika...Maj dał mi się we znaki i upłynął nie tak, jak sobie to zaplanowałam...Zączęliśmy więc gorączkowo szykować Groszkowi wyprawkę. Budzę się codziennie z myślą, by mój synek zechciał jeszcze trochę pobyć w brzuszku, ale rzeczywistości nie da się zaklinać w nieskończoność. Pierwsze zakupy poczynione: w Biedronce znalazłam mięciutki kocyk i w promocji płyn Lovela do prania ubranek, a w Rossmannie w megapromocji czteropak chusteczek do higieny. Kupiłam więc dwa. A dziś zamówiliśmy Groszkowi brykę:-D



Bryka pochodzi z firmy Dorjan i jest modelem prestige 2 dreamer. Ma same super oceny mamusiek w internecie, a inny model tej samej firmy miałam okazję obejrzeć w sklepie. Świetnie się prowadzi, jest lekki, całkowicie rozkładalny, wygodny we wpinaniu, można używać go tyłem i przodem do kierunku jazdy, a to, co mi się najbardziej podoba, to możliwość przedłużenia budki i dzięki temu Groszek będzie dokładniej chroniony przed słońcem i wiatrem. Zamówiliśmy wersję 3 w 1. Ma dotrzeć do nas w piątek.
A w sobotę umówiliśmy się z mężem na rajd po sklepach w poszukiwaniu łóżeczka i reszty całego wyprawkowego bałaganu.
Dziś zrobiłam dokładną listę i będę odhaczać zakupione elementy. Proszę tylko o poradę: zatrzymałam się przy rożku lub otulaczu. Co doradzacie kupić, co Wam się bardziej przydało?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Groszek nie pozna już swojej prababci:-(

W niedzielę 1 czerwca o godzinie 21.15 przestało bić serduszko mojej babci. Minął tydzień, a ja nadal nie jestem w stanie w to uwierzyć...

Miało być inaczej...Szykowaliśmy się do wyjścia babci ze szpitala. W niedzielę podczas rodzinnego obiadu obmyślaliśmy, jak poukładać teraz nasze życie. Że wynajmiemy opiekunkę, która raz w tygodniu będzie się babcią zajmować. Że wypożyczymy przeciwodleżynowe łóżko, bo babcia się nie poruszała. Że pielęgniarka będzie przychodzić, by babcię nakarmić sondą. Pojechałyśmy wieczorem z mamą do szpitala. Babcia tak pięknie wyglądała! Była spokojna, patrzyła na nas, jednak dużo spała. Około 19.30 pożegnaliśmy się z nią. Podeszłam do niej, pocałowałem w czoło i powiedziałam: do widzenia! Jutro przyjdę na dłużej. Odpowiedziała: Do widzenia!

Około 21.40 zabrzmiał mój telefon. Dzwonił mój brat, który mieszka z rodzicami. Przeczuwałam, że o tej porze dzwoni w ważnej sprawie. Gdy usłyszałam w słuchawce złą wiadomość, rozpłakałam się jak dziecko. Jak to??? Przecież niecałe dwie godziny temu wszystko było dobrze! Przecież obiecałam, że zobaczymy się następnego dnia!

Okazało się, że w jednej sekundzie serduszko babci przestało bić. Tak po prostu, po cichu. Niczego więc nie czuła, zasnęła spokojnie.

Nie mogłam powstrzymać rozpaczy. Byłam z babcią bardzo zżyta. Wychowała mnie praktycznie, bo rodzice pracowali. Wiedziałam, że nie powstrzymam płaczu, nawet gdy będę tego bardzo chciała.
Groszek zrozumiał. Oczywiście, udzieliły mu się moje emocje i też dla niego starałam się opanować i zasnąć. Następnego dnia czekało nas przygotowywanie pogrzebu. Nie chciałam i nie mogłam zostawić mamy. Szpital, urząd miasta, kościół, zakład pogrzebowy, sala na stypę. I ten przejmujący smutek.

Groszek przez ten cały czas był moim wsparciem. Myślałam o nim: by mu nie zrobić krzywdy, by wytrwał ten koszmarny okres. Prababcia bardzo na niego czekała. Dopytywała o niego. Tym bardziej nie chciałaby, aby stało się coś złego.

W czwartek babcia spoczęła na cmentarzu. [*]

wtorek, 27 maja 2014

Wyjazdy Groszka

Już Wam wspominałam, że na początku maja wybraliśmy się w podróż do Warszawy. Wtedy ja kierowałam. Ten miesiąc przyniósł nam jednak więcej okazji do odwiedzenia stolicy. 9 maja bowiem pojechaliśmy na obchody rocznicy powstania firmy mojego męża. Mój A. został nawet kapitanem drużyny piłki nożnej. Zjechali się pracownicy różnych oddziałów i rywalizacja była zawzięta. Razem z Groszkiem kibicowaliśmy tatusiowi, który strzelił dwa gole, a jego drużyna zajęła wspaniałe 9.miejsce na ponad 30 ekip:-) Na szczęście, na miejsce i do domu dotarliśmy wynajętym przez firmę busem, więc mogłam się swobodnie wyspać.  W hotelu raczono nas przez dwa dni wspaniałym śniadaniem. Mogłam się wybrać na zakupy i spacer, a wieczorem pierwszego dnia pizza razem z piłkarzami. Drugiego dnia firma męża zafundowała nam bilety do teatru. Spektakl teatru Capitol z Widawską i Grabowskim był naprawdę śmieszny. Polecam! Wieczorem poszliśmy na bal, który de facto był piknikiem z dobrym jedzeniem z grilla i koncertem zespołu T.Love. Ja najczęściej stałam przy stoliku z owocami- kocham arbuzowy sezon! Ach, fajnie było tak wypocząć:-)
Trzecia w maju okazja wyjazdu do Warszawy przytrafiła się w ubiegły czwartek: przyjaciel reżyser zaprosił nas na premierę swojego nowego filmu. Tym razem wybraliśmy jako sposób transportu Polski Bus. I to był strzał w dziesiątkę! Klimatyzacja, sporo miejsca dla siebie, brak przystanków na trasie. Przespałam znowu całą drogę;-) I tylko pogoda dała mi się we znaki...Przez upał nie miałam czym oddychać. Na miejscu mieliśmy zarezerwowany pokój w hostelu. Dzięki temu po premierze, bankiecie i spotkaniu w klubie, około trzeciej mogłam spokojnie położyć się do łóżka i dać Groszkowi odpocząć. W piątek przed powrotem do domu wybraliśmy się z mężem na romantyczne śniadanie na ulicę Francuską i na spacer do parku Skaryszewskiego. Piękne otoczenie i mnóstwo tlenu:-)
Jak te wszystkie moje wojaże zniósł Groszek? Wspaniałe! Był bardzo grzeczny i wszędzie budził wielkie zainteresowanie. Teraz już spokojnie będziemy czekać na poród, a te wyjazdy potraktowaliśmy jak wakacje, których w tym roku raczej mieć nie będziemy. Trzeba w końcu przecież zabrać się za kupno całej wyprawki...
Wczoraj byliśmy na wizycie u pani gin. Groszek pięknie się rozwija, pierwszy raz podczas usg spokojnie spał. Trochę gorzej z moimi wynikami. Dostałam receptę na tabletki z żelazem i witaminami. Niestety, mój brak przybierania na wadze coraz mocniej odbija się na moim zdrowiu. Ale dobijam do czterech kg na plusie;-)
A jutro czeka mnie kolejna wizyta u dentysty i warsztaty "Świadoma mama".

wtorek, 20 maja 2014

A tak wygląda Groszek w 31. tygodniu:-D

Szalony dzień za nami, ale teraz uśmiecham się od ucha do ucha:-D Byliśmy na usg prenatalnym. Nasz synek jest zdrowy i waży już 1720 g:-) No i najważniejsze- widzieliśmy naszego Syneczka w trójwymiarze! Jest śliczny! Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że ma nosek po tatusiu;-) Wiem, wiem- zdjęcie zdjęciem, a rzeczywistość swoją drogą;-) Groszek pił sobie spokojnie wodę, więc policzki miał słodko wypchane jak chomik;-) Rozwija się w idealnym tempie i kalendarzowy termin porodu według pana doktora potwierdza się-okolice 27 lipca. A oto nasz Groszek:-D :


czwartek, 15 maja 2014

30. tydzień mija

Dzisiaj krótko. U nas wszystko świetnie, tylko prababcia Groszka z rozległym udarem w ciężkim stanie trafiła na intensywną terapię:-( Dużo czasu spędzam więc w szpitalu, by odciążyć mamę, która jest przy babci prawie non-stop. W kość dała mi się też jeszcze praca-w ubiegłym tygodniu praktycznie codziennie musiałam coś robić. Ten tydzień jest troszkę spokojniejszy- w ciągu dnia staramy się znaleźć choć chwilkę na drzemkę. Za nami także kolejne wizyty u dentystki. Jeszcze dwa spotkania i leczenie będzie zakończone. Tylko wydałam na nie już ponad 1000 zł:-( No ale cóż- przynajmniej wiem, że wszystko jest porządnie zrobione. Z wyprawką niestety jeszcze w ogóle nie ruszyliśmy. Przez ostatnie spore wydatki dentystyczno-lekarsko-wyjazdowe musimy poczekać do czerwca...30. tydzień biegnie, a my jeszcze w rozsypce. Mam nadzieję, że Groszek poczeka aż wszystko będzie przygotowane na jego przyjęcie;-) W przyszły wtorek czeka nas kolejne prenatalne i kto wie, może uda się nagrać film 4d;-) nie nastawiamy się jednak, bo dotąd nasz syn mozolnie się przed nami ukrywał podczas usg. A, z ważniejszych spraw- prawie dojechałem do czterech kilogramów na plusie, więc to już jakiś postęp:-)
Do usłyszenia niebawem!

wtorek, 6 maja 2014

Groszek wypoczywa

W końcu! Od wczoraj jestem na zwolnieniu lekarskim. Ostatnie dni kwietnia mocno mnie wymęczyły- zdawanie obowiązków jest trudniejsze niż codzienna praca. Ale w środę pożegnałam się na kilka miesięcy z kolegami i ruszyłam radośnie do domu. Czwartek spędziliśmy na działce i rozpoczęliśmy sezon grillowy. Rośliny pięknie kwitną, szczególnie tulipany przywiezione kilka lat temu z Holandii, magnolia i jabłoń, której opadające płatki wyglądają jak śnieg. Bajka! W piątek zrobiłam coś szalonego, co dziś jest moim delikatnym wyrzutem sumienia. Pojechaliśmy z mężem i moim tatą w prawie 300-kilometrową podróż samochodem. Ja kierowałam...O ile droga do Warszawy minęła migiem, to powrót dał mi się już mocno we znaki. Nawet nie przyznałam się mężowi, że gdy weszliśmy do domu byłam wprost wykończona...Bolał mnie kręgosłup, a nogi  odpadały i były jak kłody. Groszek dzielnie wszystko zniósł, ale nie pomyślałam nawet, że o ile ja sobie dam radę, to on będzie można powiedzieć zgnieciony w moim brzuchu przez sześć godzin jazdy bez możliwości przekręcenia się. W sobotę starałam się odpocząć, ale mąż się rozchorował i leżał w łóżku, więc jako przykładna żona opiekowałam się nim. W niedzielę teściowa miała urodziny, więc wybraliśmy się do niej na obiad. No i nadszedł wreszcie poniedziałek;-) mój organizm  zareagował na pierwszy dzień zwolnienia zaskakująco: zazwyczaj w weekendy, choć mogę pospać ile dusza zapragnie, budzę się najpóźniej o 9. A tu proszę, razem z Groszkiem obudziliśmy się o godzinie 11:-) Chyba odchorowaliśmy piątkowy wyjazd;-) Wielkie przedporodowe wakacje uczciliśmy potem zakupami- póki co mamusiowymi, bo kompletnie nie mam już w czym chodzić. Do szafy trafiły dwie bluzki. Po powrocie ze sklepu staraliśmy się ogarnąć dom, ale ten dzień był zbyt leniwy i jakoś słabo nam to poszło;-)  A wieczorem ponownie szliśmy do teściowej na obiad- tym razem imieninowy. I tak minął pierwszy dzień groszkowego wypoczynku.
Właśnie- co do Groszka, to u niego wszystko wspaniale. Na początku 28. tygodnia ważył 960 g i pięknie się rozwija. Szyjka, cytuję panią gin, piękna, więc sobie tak teraz poczekamy aż Groszkowi się znudzą brzuszkowe warunki lokalowe;-) A te już coraz ciaśniejsze- kopanie daje się już nieźle we znaki;-) Ale to jedna z najsłodszych rzeczy, która mi się dotąd w życiu przytrafiła, a więc kop, Syneczku, ile wlezie;-)!




niedziela, 27 kwietnia 2014

Tak wyglądaliśmy w 27. tygodniu ciąży


Eh, kolejny tydzień przepadł tak szybko, jak co miesiąc wypłata... News, który Wam wiszę od Wielkiego Piątku: nie mam cukrzycy, wyniki są wręcz wzorcowe:-) Skorzystaliśmy więc z tego w święta- objadłam się mazurkiem własnej roboty z kajmakiem, a do teraz dojadam słodkiego zajączka, który w tym roku jak na złość był bardzo bogaty;-) W sobotę poszliśmy do kościoła z koszyczkiem. Była piękna pogoda, więc aż chciało się iść na dłuższy spacer, ale trzeba było dalej działać w kuchni. Śniadanie wielkanocne przygotowałam z wielkim zaangażowaniem i aż sama byłam z siebie dumna;-) Żurek, bigos, sałatka, dwa rodzaje pieczonych mięs, jajka faszerowane, galart, biała, szynka, jaja gotowane, a na deser wspomniany już mazurek i babka, które sama upiekłam. W niedzielę o 6 byliśmy na rezurekcji. Uwielbiam tę mszę- jest taka doniosła, a jednocześnie ożywcza. Szybko się skończyła, więc miałam sporo czasu na przygotowanie stołu. Siadaliśmy do niego wraz z mężem, teściową i szwagierką około 11. Niestety, przez otwarte w pokoju okno wszystko, co było ciepłe, szybko wystygło, a zimny żurek i bigos to nic dobrego. Bigos odgrzałam, ale żurku z jajkiem się nie dało, więc każdy zjadł po kilka łyżek i na tym koniec. Moja wina- mogłam poczekać z podaniem gorących potraw do chwili, gdy już podzielimy się jajeczkiem...Ale cały posiłek upłynął w miłej atmosferze. Zjadłam oczywiście najwięcej z wszystkich;-) Po kawie wybraliśmy się na cmentarz i zastała nas tam burza. Szybko wróciliśmy więc do stołu;-) A już w poniedziałek śniadanie u teściowej, obiad i kawa u moich rodziców i tak święta minęły, że nie zdążyłam się nimi nacieszyć...
Od wtorku powrót do rzeczywistości: praca. Już nie mogę doczekać się maja. Siedzenie przed komputerem sprawia mi już coraz większy problem. Nie poruszam się już też jak sarenka...Teraz przez ostatnie trzy dni będę obdzielać innych moimi obowiązkami, ale już niestety padły kłopotliwe dla  mnie pytania, czy nawet na zwolnieniu, nie popracowałabym trochę w domu. Niestety, nie mogłam odmówić. Nie będę miała zastępcy, więc jeśli tylko będę w stanie, pomogę z kanapy.  
A teraz czas pochwalić się, jak wyglądałem tydzień temu, czyli na początku 27. tygodnia:-)





czwartek, 17 kwietnia 2014

Szkoła rodzenia nas pochłonęła

Blog poszedł na zbyt długo w odstawkę, ale mam porządne wyjaśnienie: już w zasadzie finiszujemy z zajęciami szkoły rodzenia. Wybraliśmy taką, która działa w szpitalu, w którym chciałabym urodzić. Razem z nami "studiuje" siedem innych par. I na początek opowieści śmiesznostka: spośród ośmiu par, tylko jedna spodziewa się dziewczynki;-) Co za zmaskulinizowany świat;-) Ale do brzegu: pierwsze cztery zajęcia poprowadziła położna i miały one nas przygotować do porodu. Na początku, wiadomo- teoria ciążowa. Potem zajęliśmy się już konkretami: etapami porodu, jak się do niego przygotować, jak korzystać prawidłowo z pozycji wertykalnych, na co się przygotować jadąc do szpitala, co ze sobą zabrać, a co jest zupełnie nieprzydatne.  Jednym zdaniem, same niezbędne informacje. Na trzecich zajęciach zawędrowaliśmy na porodówkę. Towarzyszyły nam efekty dźwiękowe, bo akurat w tym czasie na świat przychodziło dziecko:-) Zobaczyliśmy sale poporodowe, salę porodową i salę neonatologiczną. Powiem szczerze: myślałam, że to zrobi na mnie większe wrażenie jako na przyszłej mamie, a poczułam się po prostu jak na chirurgii, gdy mi wyrostek wycinali. Jedynie łóżko porodowe, lampa do nagrzewania dziecka i inkubatory mówiły o tym, że właśnie tu dzieje się największy cud świata. Ale przynajmniej już się oswoiłam z miejscem, które potem będę wspominać. Hitem zajęć był za to masaż krocza;-) Dostaliśmy do ćwiczeń gumowo-galaretowaty fantom miejsc intymnych i położna pokazała nam tak rozciągać te okolice w tygodniach przed porodem, by już podczas akcji krocze nie pękło i nie musiało być nacinane. Ile frajdy taki widok dał panom;-)! Mąż do teraz na pytania, co robimy w szkole, opowiada na początku właśnie o tych ćwiczeniach. W ogóle, to cieszę się, że mąż się mocno zaangażował, choć jest to dla niego bardzo problemowe. Kończy pracę o 17, migiem wraca do domu, by zjeść obiad, a już na 18 jedziemy do akademii. Zajęcia kończą się o 21, więc popołudnie i wieczór przepadają. Podczas zajęć, gdy leżymy tak wygodnie na workach sako czasami oko mu się przymknie, ale tam wszyscy panowie tak mają;-) Uczestniczy za to aktywnie w zadaniach- pomógł mi bardzo w stworzeniu planu dietetycznego, a od dwóch zajęć nawet mi imponuje:-) Bo po położnej grupę przejęła położna środowiskowa, która opowiada nam, jak zająć się dzieckiem. I okazało się, że mój ukochany o wiele lepiej radzi sobie ode mnie z przewijaniem i ubieraniem maleństwa:-) Kąpanie wychodziło mi całkiem dobrze, ale póki co mogę stwierdzić, że to żadna filozofia, więc nie mam się czym pochwalić;-) Tylko że na lalkach, nawet o idealnych wymiarach i ciężarze noworodka, wszystko idzie gładko. Gorzej będzie z żywym, wiercącym się maluszkiem. Ale już jakąś tam praktykę mamy za sobą, więc mam nadzieję, że nie będziemy aż tak zieloni;-) W przyszłym tygodniu dwa ostatnie zajęcia. I już mogę pokusić się o małe podsumowanie: akademia dała mi sporo pewności siebie. O wielu rzeczach nawet bym nie pomyślała, by je zgooglować. Tu wiedza była podana w przystępny sposób, kompleksowo. Poza tym, mąż miał okazję włączyć się do świata, który dotąd był światem tylko moim i Groszka. Obeznałam się i oswoiłam z niektórymi tematami, część faktów musiałam dopiero zaakceptować. I gdy panie pytają mnie, czy warto, z pewnością w głosie mówię: WARTO!

Jest jeszcze jeden powód mojego milczenia- w ubiegłym tygodniu w pracy przygotowywałam się do urlopu, który teraz trwa. Przygotowuję dom do świąt. Ostatnich w naszym dwuosobowym gronie:-) To dla mnie wyjątkowo ważne, by chłonąć te chwile przed momentem, gdy świat wywróci się do góry nogami;-) A dokładnie w tej chwili siedzę już prawie drugą godzinę po teście glukozy. Czuję się świetnie, a kobiety narzekające na ten płyn mocno przesadzają- czasami herbatę mocniej przesłodzę;-) Trzymajcie kciuki, by wyniki były dobre dla mnie i dla Groszka:-)!

niedziela, 6 kwietnia 2014

Groszek waży ponad pół kilograma!

Ten weekend wreszcie możemy spędzić w stu procentach w trójkę:-)! Wczoraj pospaliśmy do późna, a potem naciągnęłam męża na spacer do najlepszej lodziarni w mieście. Trzy gałki: o smaku śliwki w czekoladzie, kukułki i dakłasa, były prawdziwym niebem w gębie, więc moja zachcianka została maksymalnie zaspokojona;-) Nasza wędrówka po mieście trwała dwie godziny, więc solidnie się z Groszkiem dotleniliśmy. Niestety, po powrocie czekał mnie mały dramat. Pisałam już Wam, jak potraktowała mnie dentystka, która nie chciała zająć się zębem, w którym kruszy się plomba. W piątek wieczorem odpadł kolejny spory kawałek, co spowodowało okropny ból w nocy. Obudziłam się i nie poradziłam sobie z przeszywającym uczuciem wbijania szpilek w dziąsło. Po kilkudziesięciu minutach zmagań sięgnęłam jednak po Apap. Pomógł, więc przespałam spokojnie resztę nocy. Rano i podczas spaceru nie odczuwałam bólu, a dopiero wejście do domu spowodowało wzmożony atak, który wręcz wyciskał mi z oczu łzy. Nie chciałam się kolejny raz faszerować tabletkami, więc pojechałam na ostry dyżur stomatologiczny. Kolejny raz trafiłam na pożal się Boże "fachowca": starsza kobieta spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym " Czego tu szukasz, dziewczynko?" i gdy usiadłam na fotelu, zajrzała do buzi i orzekła: " Ja tu nic nie widzę, plomba jest ładnie zrobiona, a ten mały kawałek, co odpadł może aż tak boleć? Nie wierzę." Powiedziałam, że aż ryczałam z bólu i dopiero wtedy przyznała, że ten kawałek mógł odsłonić wrażliwe miejsce z nerwem, ale nic więcej oprócz włożenia lekarstwa zrobić nie może, bo ona nie jest tam od leczenia, a od doraźnej pomocy. Ok, nie ma problemu- jutro dzwonię do mojej pani doktor i niech ona zadziała. Wolę wydać pieniądze, ale wiedzieć, że będzie porządnie problem rozwiązany. Niestety, do teraz czuję też straszną nadwrażliwość kilku innych zębów po masakrycznym usuwaniu kamienia, ale na to raczej rady nie ma...Dobrze, że choć to lekarstwo włożone do plomby podziałało i przespałam już spokojnie dzisiejszą noc.
Tyle o mnie, teraz do rzeczy. W ubiegłym tygodniu byliśmy na kolejnej wizycie u gin. Dostałam niestety tabletki na polepszenie wyników krwi, bo spadająca hemoglobina i hematokryt trochę panią doktor zaniepokoiły. A Groszek? Tradycyjnie już, rośnie jak na drożdżach. Waży ok. 580 gram i pięknie się rozwija. Podczas badania ciągle ziewał. Jest słodki! Mój mały przystojniak:-)! Kolejne podglądanko na początku maja, ale wcześniej wybierzemy się na sławne badanie poziomu glukozy.
Jutro opowiem Wam o naszych pierwszych zajęciach w szkole rodzenia.

poniedziałek, 31 marca 2014

O groszkowych nieprzespanych nocach

Groszek jeszcze wypoczywa w moim brzuchu, a ja już doświadczam nieprzespanych nocy. Od kilku dni budzę się kilka razy tak zupełnie bez przyczyny i nie mogę zasnąć, choćbym tego bardzo pragnęła... I nie wiem, czy związek ma to z moim synem, czy sobie to pokrętne tylko tłumaczę. Za każdym bowiem razem, gdy otwieram oczy, czuję w brzuchu wielkie poruszenie. Może być oczywiście tak, że te jego figle mnie budzą, ale prawdopodobne jest też, że on budzi się, gdy czuje, że i ja się obudziłam. Co sądzicie na ten temat? Ja nie mam bladego pojęcia, jak to z naszymi nockami jest. Mam wielką nadzieję, że to jedynie przesilenie wiosenne i za kilka dni powrócę do mojego 8-godzinnego śpiochowania. Dziś kilka razy budziłam się na chwilę, ale od 4 do 5.20 trwała bezsenna pustka. Myśli kłębiły mi się w głowie, a próby przegnania ich liczeniem od 100 do zera spełzły na niczym...
A teraz z innej beczki. Wczoraj wykorzystaliśmy piękną pogodę i wybraliśmy się na rekonesans działkowy. Mąż dostał od teściowej wskazówki, co musi teraz zrobić, by przywrócić ład i porządek w każdym zakamarku;-) Coś czuję, że od maja będziemy tam częstymi gośćmi- przez dwie godziny leniuchowania wypoczęłam tam jak w dobrym spa. A gdy rozpocznie się sezon grillowy, dopiero wtedy zatęsknię za jabłkowym Reddsem;-)

piątek, 28 marca 2014

Dentystka-sadystka

Niestety, stare jak świat powiedzenie, że każdy dentysta to sadysta znalazło potwierdzenie w działaniach pani "stomatolog", do której wczoraj trafiłam. Po przyjściu do gabinetu pani była bardzo miła, rozmowna, ale do czasu, gdy wyciągnęłam kartę przebiegu ciąży i spojrzała na mnie z politowaniem "To pani jest w ciąży... A leczy się pani u mojego męża?". Gdy odpowiedziałam jej, że chodzę do innego ginekologa i dlatego, że spodziewam się dziecka chciałam skorzystać z leczenia w ramach NFZ, jej humor gdzieś prysł. Kazała mi się położyć na fotelu ustawionym już w pozycji leżącej, co oczywiście sprawiło mi problemy. Gdy zajrzała mi do buzi, zrobiła przegląd zębów. Naliczyła aż siedem ubytków (niecały rok temu miałam jedynie trzy, więc nie wiem na ile jej wierzyć, a na ile stan moich zębów naprawdę się pogorszył przez ten czas) i stwierdziła "No dobrze, to zaczniemy od usunięcia kamienia, bo to przysługuje w ramach NFZ raz na rok". Oczywiście myliła się, bo kobiety w ciąży mogą co 6 miesięcy korzystać z tego zabiegu - tak przynajmniej wyczytałam na stronie funduszu. No i zabrała się do roboty...Bez krztyny delikatności jeździła mi po zębach mocno wjeżdżając też na dziąsła i nawet język. Gdy czułam ból i dawałam jej to do zrozumienia, ona kwitowała moje odruchy słowami "Jeszcze tu, jeszcze tu". Kazała mi wypluć zawartość buzi, jednak zapomniała nalać mi wody do kubeczka i przypomniało jej się dopiero, gdy wycierałam usta chusteczką: wyplułam tyle krwi, że aż pociekła mi po brodzie. Kiedy udało mi się doprowadzić do ładu, ona ze zdziwioną miną dlaczego się ponownie kładę powiedziała: "Na dzisiaj to wszystko", a ja w szoku zapytałam ją, co z plombą, która się rozsypuje i do której dostaje się pokarm. Zapytała "A w którym zębie?" - to dokumentuje, z jaką "dokładnością" zrobiła mi przegląd. Pokazałam jej górną szóstkę, a ona na to: "A boli?". Odparłam, że nie. Więc ona stwierdziła, że w takim razie rozsypująca się plomba może poczekać jeszcze kilka dni. Pytam więc dalej: co uda mi się zrobić na NFZ? A ona na to, że wszystko, tylko plomby będą złej jakości. Chciałam więc się dowiedzieć ile musiałabym dopłacić do lepszej jakościowo. Odparła, że 120 zł. Zdębiałam i dopytałam, czy za jedną, czy za wszystkie, a ona na to wyraźnie rozbawiona: "No za jedną". Podziękowałam i wyszłam. Widzę, że kobieta chce mnie naciągnąć. Część pracy przecież wykona w ramach świadczenia NFZ - chodzi o leczenie jednokanałowe. Tylko wypełnienie będzie usługą można powiedzieć prywatną. Dlaczego więc zażądała tyle, ile moja dotychczasowa "prywatna" pani stomatolog za całą wizytę z naprawą zęba i dobrej jakości wypełnieniem termoutwardzalnym? Eh, wyszłam skonsternowana i przygnębiona. Człowiek pracuje po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne, a u głupiego dentysty jest traktowany jak ktoś gorszej kategorii, bo chce mieć coś za darmo. Coś, co mu się należy jak psu miska patrząc na to, ile miesięcznie odciągane jest z pensji właśnie na NFZ. Na kolejną wizytę umówiłam się do innej stomatolog. Jeśli i ona tak mnie zawiedzie, trudno. Złamię się i wrócę do mojej "prywatnej" pani doktor.      

środa, 26 marca 2014

Gdy mama pracuje, Groszek się nie nudzi

Oj, wieki całe tu nie zaglądałam! A wszystko przez to, że przyszła wreszcie wiosna i mam urwanie głowy w pracy. Dodatkowo, powolutku już przygotowuję się do dłuższego wypoczynku, więc staram się porządkować ważne sprawy. Zaczęłam od porządku na biurku i wyrzucenia tysiąca niepotrzebnych papierów;-) Nie będzie mnie w firmie pewnie przez rok, więc chciałabym się nie wstydzić, jeśli ktoś chwilowo wprowadzi się do mego gabinetu;-) Dziś trochę jeszcze przeraża mnie myśl, że nie będę pracować tak długi czas, ale pewnie jak już rozpocznę moje najdłuższe w życiu "wakacje", nawet nie poczuję, kiedy ten czas minie. Od maja rozpocznie się bowiem szał zakupowy, syndrom wicia gniazda i te sprawy;-) A co po urodzeniu, to wiadomo: jazda bez trzymanki! Póki co, gdy mama sobie sprząta, Groszek dzielnie jej towarzyszy. Zazwyczaj właśnie wtedy się budzi i przypomina o sobie kopniakami, które już są widoczne nawet przez brzuszek. Śmiesznie to wygląda:-) Można już też wywnioskować godziny, w okolicach których można spodziewać się tych pieszczot;-) W ciągu dnia bywa jeszcze różnie, ale pewne jest, że około 15 i 23 Groszek o sobie przypomni.

Jutro wybieram się do dentysty. Stwierdziłam, że skoro kobiety w ciąży obejmuje leczenie na NFZ, to czemu mam z tego nie skorzystać...Pewnie okaże się, że za darmo dostanę niewiele i to kiepskiej jakości, więc przygotowuję się na dopłatę z własnej kieszeni. Mam jednak nadzieję, że uporządkuję temat stanu mojego uzębienia, który niestety w ciąży widocznie się pogorszył...Mówi się, że każda ciąża zabiera jeden ząb. Nie chcę dopuścić do takiej sytuacji, więc działam za wczasu. Życzcie mi, bym nie zwiała z fotela;-)

wtorek, 18 marca 2014

Groszek w 22. tygodniu:)

Eh, wczoraj byłam tak przepełniona emocjami, że wieczorem padłam ze zmęczenia i nie zdążyłam się Wam pochwalić, jakiego dużego synka mamy:D Popołudniu pojechaliśmy na umówioną wizytę u specjalisty. Moja pani gin wysłała mnie do niego, bo jest ponoć najlepszy w mieście jeśli chodzi o wczesne wykrywanie wszelkiego rodzaju problemów. Weszliśmy do gabinetu, doktor był na oko po 50-tce i z przemiłym uśmiechem nas przywitał. Zabraliśmy się od razu do dzieła. Położyłam się na kozetce, on posmarował mi brzuszek żelem i zaczął się spektakl:D Na ekranie pojawił się Groszek w pełnej krasie. Lekarz od razu aż zawołał, że kawał chłopa z tego naszego synka, po czym przeszedł do opowieści na temat anatomicznej budowy Groszka. Rozpoczął od głowy. Pokazał nam półkule mózgu i powiedział, że tu żadnych anomalii nie widzi. Główka ma też prawidłowy rozmiar, więc ryzyko takich chorób jak wodogłowie zostało na szczęście wyeliminowane. Potem pokazał nam oczodoły, nosek i podniebienie. Rozszczepów brak. Potem przeszliśmy do serduszka z prawidłowo wykształconymi komorami. Po raz pierwszy usłyszałam bicie serduszka Groszka. Popłakałam się ze szczęścia! Co innego zobaczyć bijące serduszko, a co innego je usłyszeć. Cud!!! Dalej przeszliśmy do żołądka, który wypełniony był wodami płodowymi, a to oznacza, że układ pokarmowy odpowiednio się rozwija. Nerki nie miały żadnych narośli, co ponoć często już na tym etapie widać. Pominę zręcznie temat przyrodzenia naszego synka, ale wszystko i tam jak najbardziej ok;) Przeszliśmy do nóg. Stópki słodko Groszek zakładał na siebie, jakby wypoczywał na gorącej plaży. Pan doktor ocenił, że wszystko w porządku- nie występuje koślawość czy końsko-szpotawość. Obmierzył jeszcze kości i wszelkie obwody. Maluszek waży ok. 450 g i ma ok. 19 cm w wymiarze CRL. Najśmieszniejszy był moment, gdy pan doktor z powagą opowiada o tej całej anatomii, a tu nagle pojawiła się u małego czkawka i cały podskakiwał:D Niestety, łobuziak przez cały czas był źle ułożony i do tego zasłaniał twarz rączką, więc nie było mowy o nagraniu filmu 4D. Następnym razem mam wpaść do pana doktora w 30. tygodniu, więc jeśli się poszczęści, to może wtedy się uda. Na płycie dostaliśmy za to film z przebiegiem całego usg, więc możemy już się rodzinie pochwalić i opowiedzieć, co na ekranie widać. Najważniejsze, że z Groszkiem wszystko dobrze. Jestem przeszczęśliwa!     

piątek, 14 marca 2014

Sprawa brzucha - szczęśliwe zakończenie:)

Chyba wpadłam na to, co mogło się wywoływać moją wysypkę. Wczoraj wieczorem przestałam zupełnie smarować brzuch kremami, tylko regularnie przemywałam go zwykłą wodą. Efekt? Przespałam spokojnie całą noc, wysypka przestała być czerwona, a dziś przez cały dzień mam spokój ze swędzeniem. Najprawdopodobniej zbyt dużą ilość oliwki wsmarowywałam w brzuch przeciwko rozstępom i skóra sobie nie poradziła. Teraz odczekam jeszcze kilka dni nim wrócę do dbania o brak rozstępów i oczywiście zrezygnuję z oliwki-przejdę do łagodniejszego kremu. Używałam go od początku ciąży i krzywdy mi nie zrobił, a kilkanaście dni temu kupiłam z tej samej rossmanowskiej serii oliwkę, ale jak widać-wyszła mi bokiem, a precyzyjniej- brzuchem;) Jeszcze do lipca pewnie wiele rzeczy mnie zaskoczy, ale na szczęście ta przygoda zakończyła się happy endem.

czwartek, 13 marca 2014

Ratunku!!!Swędzi mnie brzuch!!!

Wczoraj wieczorem ni stąd, ni zowąd pojawił się na moim brzuchu uśmiech. Niestety, nie jest to nic przyjemnego, a po prostu czerwona wysypka, która umiejscowiona jest pod pępkiem od lewej do prawej strony i na wysokości pępka właśnie się kończąca. Co więcej, swędzi to niemiłosiernie. Od razu wypiłam wapno, które zawsze mi pomagało przy alergiach i posmarowałam te miejsca dodatkowo moją oliwką. Niestety, nic nie pomogło. W nocy budziłam się kilka razy. W ciągu dnia na szczęście, gdy zapominałam o czerwonej wysypce na brzuchu, swędzenie ustawało. Poczytałam sobie, że takie stany są w ciąży naturalne przy rozciągającej się skórze. Trochę się martwię. Wiem, że to nie może być cholestaza czy inne straszne ustrojstwo, ale mimo wszystko to pojawiło się tak nagle, że nie wiem, co o tym myśleć. Postanowiłam, że jeszcze dziś dam sobie czas na reakcję organizmu, ale jeśli jutro nadal będzie tak swędzieć, to zadzwonię do gin. Jeśli ona mnie uspokoi, to ok. A jak powie, że mam reagować, to zadziałam. Trzymajcie kciuki, by jutro rano było już po kłopocie;)

środa, 12 marca 2014

Mamuśka ześwirowała

Z moich przedbożonarodzeniowych wpisów wiecie, że jestem fanką świąt. Dlatego choć do Wielkanocy jeszcze mnóstwo czasu, w mojej głowie już zapanowała odpowiednia atmosfera:) Wiem, wiem- ześwirowałam;-)
 Zaplanowałam już nawet i omówiłam z rodziną, jak ten czas ma wyglądać. Śniadanie zjem razem z mężem, teściową i szwagierką, a w poniedziałek pojedziemy do moich rodziców na obiad. Logistycznie posiłek będzie mi łatwiej przygotować niż na Wigilię, bo do wykarmienia są tylko cztery osoby-nie dziesięć:) Już się nie mogę doczekać tego czasu! Uwielbiam obrzędy Wielkiego Tygodnia i oczywiście tradycyjnie już nie odmówię sobie chodzenia codziennie do kościoła na nabożeństwa. Nie jestem osobą przesadnie religijną, ale ten czas nieodłącznie kojarzy mi się właśnie  z duchowymi przeżyciami. Na cały Wielki Tydzień zaklepałam już sobie wolne, więc będę miała czas na niespieszne sprzątanie, gotowanie i właśnie na wprowadzanie się w klimat i sens Wielkanocy. W sobotę oczywiście pójdziemy z mężem do kościoła z koszyczkiem. On zawsze śmieje się ze mnie, bo u niego w domu święconka składała się jedynie z jajka, kawałka szynki, chleba i soli. A ja wkładam tam cały stół:D Musi być baranek z masła, babeczka, czekoladowy kurczaczek, chrzan, pieczone mięso, biała kiełbasa, pomarańcz, ocet, a nawet galart :D Oczywiście chleb, sól i jajko to podstawa. Sami widzicie, że przy takim ekwipunku, nasz koszyk musi być bardzo obszerny;) Stroję go gałązkami bukszpanu i białą serwetą. Zawartość po poświęceniu ląduje na talerzu i w niedzielę jest podstawą śniadania. Rozpisałam się na temat moich zwyczajów, a przecież na bieżąco będę Wam zdawać relację m.in. z pieczenia mazurka, który od kilku lat jest moim popisowym wypiekiem:) Tymczasem już wczoraj sprawdziłam, co z moją drewnianą foremką do baranka z masła. Kupiłam ją dwa lata temu przez internet i chyba się zepsuła. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd, bo drewno lekko się wygięło i dwie części nie przylegają do siebie tak idealnie. W ubiegłym roku miałam przez to mały problem, bo baranek wyszedł krzywy. Niestety-przez rok nic się nie zmieniło;) Zamówię więc w najbliższym czasie jeszcze jedną foremkę, bo kosztuje niewiele-z przesyłką do 20 zł, a przynajmniej się nie namęczę.
Przestaję Was już nękać moją przedświąteczną gorączką;) Czas wrócić do przyziemnych spraw takich jak obiad czy sprzątanie...A Groszek ma dziś chyba dzień relaksu i tylko ok. 12 dał o sobie znać.