Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 stycznia 2015

Nasz grudzień

Ostatni sensowny post napisałam 3 grudnia. Od tego momentu czas chyba przyspieszył...6 grudnia obchodziliśmy pierwsze imieniny Mokołajka. Połączyliśmy je z imprezą imieninową męża i przez to cały weekend przyjmowaliśmy gości. Mój tata i mąż mogli wreszcie wypić za zdrowie Mikiego, bo od narodzin jakoś nie było ku temu okazji. Spędziłam więc w kuchni trochę czasu, by coś solidnego im przygotować do jedzenia. Synek dostał jak zwykle mnóstwo ciuszków, wielkiego misia większego od niego samego i pieniądze, które jak zwykle odłożyliśmy na konto oszczędnościowe.

Po mikołajkach ruszyły z kopyta świąteczne przygotowania. Wigilia nie mogła odbyć się gdzie indziej, jak tylko u nas. Pierwsza choinka, pierwsza kolacja, dzielenie się opłatkiem. Pierwsze święta z Mikim. Oznaczało to jednak mnóstwo czasu spędzi ego w kuchni. Synek dzielnie mi towarzyszył. Powstały więc pierogi, uszka, a nawet pierniczki. Większość zakupów prezentowych zrobiłam przez internet, co bardzo mi pomogło. Dzięki temu tylko raz musieliśmy z Mikim wybrać się do galerii handlowej, czego wprost nienawidzę. Te tłumy mnie przerażają. I tak odstaliśmy godzinę w Empiku po odbiór paczki... Po choinkę wybraliśmy się tydzień przed świętami i dzięki temu, że padał deszcz,mogliśmy samotnie wręcz wybierać. Udało nam się znaleźć przepiękne drzewko! Dzień przed Wigilią ugotowałam barszcz, kapustę z grzybami, zrobiłam ryby w occie i śledzie w oleju.

Wigilia rozpoczęła się dla mnie o godzinie ósmej. Karmienie małego i do kuchni. Wstawiłam zupę owocową, groch z kapustą, zamoczyłam śledzie, pokroiłam do nich cebulę. Gdy znalazłam juź chwilę wolnego czasu, ubraliśmy choinkę. Było już po 13, gdy przyszła mama, którą poprosiłam o pomoc. Dzięki niej kolacja była gotowa na czas,bo choć Miki był najgrzeczniejszym dzieckiem świata i siedział sobie w leżaczku z nami w kuchni, musiałam go przecież karmić co godzinę, a po 15 Miki uciął sobie drzemkę podczas jedzenia. Gdy wszyscy goście przybyli, Mikołaj był bardzo onieśmielony, bo jeszcze aż dziewięciu osób w jednym naszym pokoju nie widział. Gdy zaczęliśmy składać sobie życzenia, Groszek po prostu się rozpłakał. Usiadłam,utuliłam go i z nim na kolanach przystąpiłam do jedzenia. W przeciwieństwie do roku poprzedniego, gdy byłam w ciąży i mało co zjadłam, w tym roku byłam głodna jak wilk! Zjadłam więc pewnie najwięcej z wszystkich! I tylko co chwilę słyszałam żale, że niby dziecko tak patrzy jak my jemy, a ja mu nic nie daję. Próbowałam te uwagi puszczać pomimo uszu.
A potem nastąpiło wyczekiwane wręczanie prezentów. Dostałam wiele pięknych prezentów, ale z jednego jestem baaaaaardzo zadowolona: dostałam świetny aparat, dzięki któremu będę mogła dokumentować każdy nowy dzień, bo na mojej komórce już brakuje miejsca;-) Miki dostał pierwsze zabawki, wcześniej nie chcieliśmy go nimi zasypywać, ale wiadomo- Gwiazdor nie pyta, tylko kupuje;-) Trochę więc jeszcze poczeka na przykład Hula Kula na zabawę z Mikim, grające kluczyki są na razie zbyt głośne, a dżdżownica z rozkładanymi elementami zacznie się synkowi podobać pewnie dopiero, gdy mały zrozumie, że wszystko to można dowolnie przekładać. Ale jest prezent, który od razu Mikiemu orzypadł do gustu: grająca delikatną melodię krowa w pastelowych barwach. Groszek uśmiecha się na jej widok.
A gościom bardzo spodobał się prezent, który specjalnie na tę okazję stworzyłam i zamówiłam: kalendarz ze zdjęciami Mikiego. Zachwytom nie było końca, więc mogę być z siebie choć trochę dumna;-)
Jestem też dumna z mojego Syneczka. Po kolacji stał się najbardziej roześmianym domownikiem. Oczywiście to przyprawiało też uśmiechu na twarzy innym, dzięki czemu posiedzieliśmy w dobrych humorach aż do 22. Potem kąpiel i Miki padł. Spał ze swoimi przerwami o 24,3,5 i 7 aż do 10.30. Na śniadanie jechaliśmy do teściowej. U niej spędziliśmy cały dzień. Drugi dzień świąt był gonitwą. Na 14 jechaliśmy na obiad do mojej babci, potem na kolację do rodziców, a na 20 do znajomych na tradycyjną imprezę powigilijną.

Sylwestra postanowiliśmy spędzić sami w domu. Przy chipsach i Karmi dotrwaliśmy do północy. W tym czasie Miki słodko spał nie zważając na hałasy za oknem. Gdy nastał 2015, złożyliśmy sobie z mężem życzenia i weszliśmy do pokoju synka, który obudził się, owszem, ale na karmienie;-) Mąż obdzwaniał więc rodzinę, a ja siedziałam w pokoiku, karmiłam Mikiego, który gdy tylko zapełnił brzuszek, spokojnie znowu odpłynął. I ze swoimi stałymi już pobudkami dospał do 10. 1 stycznia pojechaliśmy do znajomych pod miasto. Miki był jak zwykle bardzo grzeczny, czym ucieszył gospodarzy, którzy mają dwie córki, a jedna z nich wprost nie mogła się odkleić od małego chłopca nazywając go czule słodziaczkiem.

I tak w skrócie minął nam czas od ostatniego wpisu. Niestety, choć Miki to najgrzeczniejszy, najsłodszy i najbardziej uśmiechnięty chłopiec, coś nam skutecznie popsuło nastrój po cudownych świętach. Już 26 na skórze Mikiego pijawiły się czerwone plamy, które strasznie go swędziały. Do tego stopnia, że na głowie podrapał się do krwi. Zaczerwieniona były też plecy, ręce i nóżki, a na szyi wyskoczyły krostki. Wszystko to oznaczało, że nastąpiło zaostrzenie AZS lub coś podziałało na Mikiego alergizująco. Winiłam zjedzoną przeze mnie dzień wcześniej mandarynkę lub choinkę. W ruch poszły więc emulsja micelarna, krem z hydrokortyzonem i krem do skóry atopowej. Dziś skóra wygląda lepiej, niestety, na plecach wciąż pijawiają się czerwone plamy, łydki są szorstkiej, a na szyi pozostało kilka krostek. Walczymy więc dalej. Kupiłam Fenistil w kropelkach, więc przy wielkim ataku drapania, podaję synkowi trzy kropelki. To działa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz i za wizytę na moim blogu:)