Łączna liczba wyświetleń

sobota, 2 sierpnia 2014

Wspomnienia porodowe

Eh, ten tydzień minął tak szybko, że jeszcze nie zdążyłam opowiedzieć o tym, jak to się stało, że nasz synek jest już z nami od jedenastu dni.
Było tak.
Jeszcze w sobotę dwa tygodnie temu byliśmy na grillu u znajomych. Niedzielę przesiedziałem w domu, mąż pracował. W poniedziałek  wieczorem pojechaliśmy do przyjaciół. Posiedzieliśmy tam do 21. Czułam się świetnie. Mogłam wreszcie po długim czasie zobaczyć chrześniaka męża, za którym przepadam.
Na wtorek zaplanowałam badania- mocz i morfologia. Ok. 6.30 wstałam do toalety i zapomniałam, że powinnam zapełnić kubeczek:-) Powiedziałam do siebie, trudno- pójdę tylko oddać krew, a w środę zaniosę mocz. Położyłam się do łóżka. Mąż musiał wstać do pracy chwilę przed 7. Chwilę po 7 przekręciłam się z pleców na lewy bok, poczułam ukłucie w podbrzuszu i nagle zrobiło mi się ciepło i mokro w majtkach. Poderwałam się z łóżka jak opatrzona do wanny. Leciało i leciało, i leciało. Mąż szybko musiał załatwić zastępstwo na swój dyźur, ja w tym czasie starałam się ubrać z lecącą po nogach wodą. Po porannej toalecie ruszyłam do kuchni zrobić sobie kanapkę, jak to radzono nam w szkole rodzenia. Drugą zrobiłam dla męża. Oczywiście, z nerwów zjadłam tylko pół. Szybko zadzwoniłam po taksówkę. Tuź po 7.30 byliśmy w szpitalu. Najpierw trafiłam do sali, gdzie podłączony mi ktg i sprawdzano, czy mam czynność skurczową. Niestety, nic nie czułam. Pielęgniarka przyjmująca nas stwierdziła, że maluch usnął i mam przełożyć się na prawy bok. Dopiero wtedy poczułam pierwsze baaaaardzo delikatne skurcze. Po kilkunastu minutach trafiłam do izby przyjęć. Tam bardzo dokładnie mnie o wszystko wypytywano, włącznie z tym, w którym roku życia miałam wycięty wyrostek. Ze zdenerwowania nie mogłam szybko policzyć, więc rzuciłam pierwszą cyfrę około której mogłam mieć tę operację. Dziś wiem, że pomyliłam się wtedy;-) Pytano także o mój i męża zawód, status materialny...
Po kilkudziesięciu minutach do gabinetu weszła moja pani gin, która szczęśliwie tego dnia miała dyżur. Zbadała mnie i stwierdziła, że szyjka jest dość krótka, ale miękka jedynie w 95 proc. (Cokolwiek to mogło oznaczać;-)). Powiedziała, że wszystko ok, ale wolno się rozkręca akcja, a to niezbyt dobrze. Po jej wyjściu pobrano mi krew i przebrałam się w koszulę do porodu. Mąż czekał cały czas za drzwiami. Gdy wyszłam, poszliśmy już prosto na porodówkę. Dostaliśmy nawet dwie sale do wyboru, ale po zwiedzania w szkole rodzenia od razu wiedziałam, którą wybrać, bo ostatnio wyremontowano w niej łazienkę. Miała też podwójny fotel do masażu, piłkę, nowoczesne łóżko, worek sako. Słowem, wszystko, co mogło mi się przydać.Była godzina 9.  Od razu wskoczyłam na piłkę. Za chwilę przyszła położna, która miała z nami rodzić. Uśmiechnęłam się na jej widok, bo nie mogłam lepiej trafić! Pani Gosia jest znana z tego, że jest cudownym fachowcem i osobą. Uśmiechnięta, spokojna, rzeczowo odpowiadająca na głupie nawet pytania, a przede wszystkim z poczuciem humoru, co rozładowywało napięcie podczas płynących godzin. Pierwsza dyspozycja: prysznic w cieplej wodzie i czopki rozkurczowe. W tym czasie mój mąż musiał wyjść na chwilę do pracy, a że ma do szpitala żabci skok, byłam spokojna. Po drodze miał zjeść śniadanie ( zjadł dwa pączki i lody;-)Mój łasuch!) . Posiedziałam pod prysznicem z pół godziny, poskakałam na piłce, a mąż w tym czasie wrócił. Poczułam mocniejsze skurcze, ale położna zapowiedziała, że jak do 13 akcja się nie rozkręci, dostanę oksytocynę. Zaparłem się, że jeśli się da, nie chcę jej. Wiedziałam, że po niej bóle są takie, że gryzie się ścianę. Około 12 miałam zaledwie 3 cm rozwarcia. I skakałam na piłce, i siedziałam długo pod prysznicem. Mąż wykorzystał zaletę dwuosobowego fotela do masażu kręgosłupa i smacznie sobie na nim zasnął. Około godz. 14 skurcze miałam już co 5 minut, ale rozwarcie nie postępowało. Skurcze nie były też bardzo bolesne. Pani Gosia stwierdziła, że naprawdę zacznę rodzić, gdy mnie usłyszy na korytarzu. Około 15 doszliśmy do ściany. Mnie skurcze coraz bardziej bolały, bo niestety, były to skurcze krzyżowe- ponoć najboleśniejsze z tych jeszcze mało bolesnych. Tylko prysznic jako tako pomagał. Ale jeszcze nie krzyczałem;-) wreszcie zmądrzałam. Pimyślałam, że i tak, i tak będzie bolało, a perspektywa kolejnych godzin z takimi tępymi nicniedającymi bólami była okrutna. Poprosiłam jednak o oksytocynę. Dostałam ją przed 16. I nagle wszystko się zaczęło! W godzinę zaczęłam krzyczeć z bólu, gryźć łóżko i prysznic już nic nie dawał. Ok. 17 było już pełne rozwarcie. Gdy poczułam parcie na pęcherz, położono mnie na łóżku i akcja się zaczęła! Nogi do siebie, trzymać ręce pod kolanami, w szczycie przeć i przyciągnąć brodę do klatki. Pani Gosia rzuciła: jeszcze kolkanaście minut i będzie po wszystkim. Nie mogłam w to uwierzyć!no i zaczęłam przeć. Wszystko szło sprawnie, nawet miałam okazję dotknąć wychodzącą główkę. I nagle coś się zacięło. Parłam i parłam, nic. Poczułam szczypanie. Pomyślałam, że to już. Niestety, jeszcze trochę musiałam się pomęczyć. W końcu pojawiła się główka i Groszek przyszedł na świat. Była 17.26. Przeraziłam się, bo gdy tak położna przenosiła mi na brzuch maluszka, on przez kilkanaście sekund nie zakwilił. Krzykrznęłam do niego: płacz, płacz! Wtedy wydał z siebie pierwszy głos i od razu mi ulżyło! Potem tatuś przeciął pępowinę, Groszek trafił na stół obok na ważenie,mierzenie i pierwsze badanie. A dla mnie zaczął się kolejnyból, którego się nie spodziewałam. Okazało się, choć dopiero z wypisu, że mały miał owinięte pępowiną szyjkę i bark, więc główka przez to niechciała wyjść i mocno popękałam. Nie było czasu na nacinanie. Gdy powinnam cieszyć się moim synem, płakać ze szczęścia, ja czułam ból szycia. Osiem szwów spowodowało, że zamiast korzystać z pierwszych chwil macierzyństwa, myślałam o czymś zupełnie innym. Groszek dostał 10 punktów. Gdy wrócił do mnie po kilkunastu minutach na pierwsze karmienie, nie wiem, jak to zrobiłam- to było takie naturalne!Od razu zaczął pięknie ssać zgodnie z wytycznymi ze szkoły rodzenia. Po karmieniu zabrali go od razu na usg, bo podejrzewano powiększoną wątrobę i jakieś problemy zukładem moczowym. I z dwóch obowiązkowych dla mnie pierwszych godzin zrobiła się niecała godzina. Ale chciałam wiedzieć o wszystkim jak najprędzej, więc nie mam pretensji. Syn z usg pojechał prosto na salę poporodową. Tam nim nie wstałam zajął się nim dzielny tatuś. Jeszcze chwilę musiałam czekać na przyjście pielęgniarki i jak gejsza podreptałem do dziecka. Od rana rezerwowałam jedynkę, jednak nie zwolniło się tam miejsce i trafiłam na towarzyszkę z dzień starszym synem, Tomaszem. Asia udzieliła mi pierwszych rad, bo urodziła trzecie już dziecko. I to jakie-o wadze 4700! Swoją drogą, teżpękła i miała tylko jeden szew więcej;-) pierwsze wspólne chwile spędziliśmy głównie na wpatrywaniu się w Mikołajka, który słodko spał. Ja miałam czas na prysznic, a dumny tata czuwał nad swoim syneczkiem. Gdy poszedł, rozpoczęła się trudna noc. Okazało się, że moja towarzyszka chrapie jak ruski czołg, jej syn co chwilę płacze żądając jedzenia, a mnie potwornie boli krocze. Dostałam dwie tabletki paracetamolu. Pomogły na pół godziny. Około 3 mały zaczął płakać. Ledwo co podniosłam się z łóżka, by go wziąć w ramiona. Położyłam go obok siebie, nakarmiłam na leżąco i tak dotrwaliśmy do 5, gdy na oddziale zrobił się ruch. Spałam więc z trzy godziny, ale adrenalina sprawiła, że nie czułam się wcale zmęczona. Od rana kolejne badania, szczepienia, obchód. Po śniadaniu pielęgniarka przyszła z nowiną, że zwolniła się jedynka i czy chcę się przenieść. Jasne, że chciałam! Od razu z wszystkimi bambetlami pojechałam do sali, gdzie mogłam wreszcie poczuć się swobodnie. Około 12 przyszedł mąż. Potem zawitali jeszcze moi rodzice, brat, siostra męża i teściowa. Zachwytom nie było końca! Młody dostał pierwszego misia od wujka i ubranka od dziadków. Cały dzień mi upłynął na leżeniu i karmieniu. Tatuś mógł wziąć pierwszy raz synka na ręce. Nie było to dla niego łatwe wyzwanie;-) przyszły też wieści na temat zdrowia Mikołajka- wątroba jest rzeczywiście nieco powiększona, ale bez dramatu. O układzie moczowym lekarz nawet nie wspomniał, więc podejrzenia się raczej nie potwierdziły. Tym bardziej, że Groszek siusiał normalnie. Mąż popołudniu dość szybko wrócił do domu skręcać łóżeczko. Ja przygotowałam się do odespania trudów porodu. Najpierw było bardzo dobrze. Miki dał mi odpocząć do 23. I przyszedł mały kryzys. Karmiłam go od tamtej pory do pierwszej w nocy i co chciałam go włożyć do wózeczka, on zaczynał płakać. O 1 przyszła pielęgniarka sprawdzić, jak sobie radzę. Gdy opowiedziałam jej o poprzednich 2 godzinach stwierdziła, że mały nie jest głodny, a potrzebuje bliskości. Położyła mi go do łóżka, Miki possał dwie minutki i zasnął. Tak dotrwaliśmy do rana. Podczas obchodu usłyszałam, że ładnie i szybko się goję, więc możemy już dziś wyjść do domu, tylko musimy poczekać do 17.26, by pobrać małemu krew do badań genetycznych. Ok, nie było problemu! Mąż tego dnia chciał zrobić pępkowe, bo myślał, że do piątku mnie przetrzymają, więc ostatecznie zamiast do domu zaprosił kolegów do pubu. O 18 byliśmy gotowi do wyjścia. Mąż przyjechał z moim tatą i nosidełkiem. Ubrałam małego, ale pierwsza próba włożenia go do nosidła pokazała, że za grubo. Od razu płacz. Zdjęłam mu więc spodnie i od razu sukces! Pożegnaliśmy się, zabraliśmy tobołki i poszliśmy w stronę wind. Mały zaciekawiony rozglądał się grzecznie. Od razu wpadł w oko pielęgniarce, która jechała z nami windą;-) jeszcze tylko przypięcie nosidełka pasami i w drogę! Mały ani razu nie zakwękał. Gdy weszliśmy do mieszkania, ha stole czekały kwiaty, a w pokoju małego łóżeczko. Póki Miki był grzeczny, posiedział jeszcze w nosidełku. Potem karmienie i usnął snem kamiennym. Trzy godziny spał bez przerwy! Zdążyłam się umyć, rozpakować, zrobić w domu porządek na błysk, umówić się z P położną środowiskową na wizytę kolejnego dnia i odpocząć. Tatuś w tym czasie opijał swój skarb. O 23 jeszcze karmienie godzinne i znowu sen. Przed pierwszą zmiana pieluchy i kolejna faza snu. Tym razem to ja pierwsza obudziłam się po 5 i zaniepokoiłam, że mały śpi za długo bez karmienia. Nie wybudzając go podałem mu pierś, a gdy o 6 skończył śniadanie, pospaliśmy jeszcze prawie do 10. Sobota minęła leniwie. Za nami pierwsza kąpiel. Niestety, nasz synek nie przepada za nią. O ile pluskanie go nie przeraża, tylko denerwuje- nie chce dać myć paszek czy nóżek, o tyle wyciąganie go z wanienki i osuszanie to już ryk na cały blok. Podobnie z przewijaniem- nie znosi go! Kolejna noc upłynęła spokojnie. Po kąpieli o 21 sen, o 23 karmienie godzinne, potem jeszcze pobudka o 4 i o 8 pobudka. A kolejny wpis nie będzie już tak różowy: moje dziecko nie chce spać w dzień!

4 komentarze:

  1. Czytałam z zapartym tchem! Sama jestem ciekawa, jak to będzie u mnie. Super, że czujecie się tak dobrze, oby tak dalej! Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Również czytałam z zacięciem i zastanawiam się co mnie czeka. Zazdroszczę też, że masz to już za sobą, ja jeszcze odliczam:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze raz gratulacje dla dzielnej mamy :) Ja rodziłam 2h z czego aktywna faza porodu trwała 10min :P a i tak ciągle powtarzałam że nie dam rady jej urodzić :P ale mimo szybkiej akcji zdążyli mnie całe szczęście naciąć. Życzymy samych radosnych chwil :) macierzyństwo to najpiękniejsza rzecz jaka może spotkać kobietę :)
    Pozdrawiam Monika

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję dzielnej Mamie porodu :) Czytałam z zaciekawieniem i jestem z Ciebie dumna !

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz i za wizytę na moim blogu:)